– czyli proboszczowskie zapiski z Tanzanii
15 stycznia 2011 (sobota)
ŚLUB I WESELE
Rano wybieramy się na ślub. Będę tylko koncelebrował, bo pobłogosławienie małżeństwa wymaga nie tylko umiejętności czytania w suahili. Ślub pobłogosławi ks. Robert Hindus z sąsiedniej misji. Suahili jest językiem urzędowym w Tanzanii na pierwszym miejscu (na drugim jest angielski). W sąsiedniej Kenii już tylko na drugim (w podstawówkach uczą się tam angielskiego, suahili dopiero w średniej szkole). Suahili jest też znany w Ugandzie i częściowo w Zambii. Turyści wolą Kenię, bo tam łatwiej dogadać się po angielsku. Po przyjeździe okazuje się, że ks. Robert jest zaledwie 4 miesiące księdzem w Zgromadzeniu św. Franciszka Salezego, a college w Mgoromgoro, w którym się uczył prowadzą w dużej części salwatorianie z Polski.
Naszym kierowcą tam i z powrotem jest Renia. Znakomicie opanowała już egzotyczną dla niej jazdę jeepem po niemniej egzotycznych dla niej drogach (czytaj: wertepach, ścieżkach, kałużach, wysepkach itp.). My we trzech z Jolą jedziemy w kabinie, katechiści na czele z głównym Matiasem na pace. Po drodze zabieramy jeszcze dwie osoby. Po przyjeździe okazuje się, że ślub będzie na zewnątrz przy szkole. Ławki powynoszone z sal są wykorzystane do siedzenia. „Prezbiterium” jest „zadaszone” dość zniszczonymi brezentami rozwieszonymi na wysokich palach. Trwa już ćwiczenie śpiewów. Chór składa się z trzech grup – małe dziewczynki, nastolatki i dorosłe osoby. Większość jest ubrana w jednakowe dla poszczególnych grup stroje. W najstarszej grupie jest też silna grupa mężczyzn. Wszystkie śpiewy niestety z towarzyszeniem prostego keyboardu (zasilany dwoma akumulatorami), a nie afrykańskich bębnów. W czasie prostych śpiewów chór kiwa się rytmicznie na wszystkie strony, chórzyści obracają się wokół własnej osi, wykonując różne gesty rękami. Czekając na ks. Roberta spowiadam kilka osób. Wreszcie przyjeżdżają państwo młodzi Charles i Lucia bardzo dobrym samochodem (on w eleganckim garniturze, ona w sukni „europejskiej”). Ks. Janusz nie zdołał zachęcić swoich parafian do ubierania się w tradycyjne stroje afrykańskie z okazji ślubów. Po wyjściu z samochodu nowożeńcy spowiadają się klękając na ziemi przed ks. Robertem. Potem formuje się procesja wejścia, którą prowadzą wszyscy chórzyści ładnie, dwójkami, bardzo powoli w rytm śpiewów udając się do ołtarza. Na końcu idą kapłani. Śpiew Kyrie i Gloria oczywiście w suahili jest bardzo dynamiczny z podziałem na chóry i momentami także na głosy. W ogóle całość liturgii przygotowują katechiści. Rozdzielają różne funkcje i dbają o porządek. Po bardzo ekspresyjnym kazaniu częściowo dialogowanym ks. Robert udziela najpierw sakramentu bierzmowania Charlesowi, a potem już ślub. Nowożeńcy nie wypowiadają słów przysięgi tylko potwierdzają pytania kapłana. Potem jest nałożenie obrączek. Przy ich poświęceniu ks. Robert zauważa brak kropidła do poświęconej wody, więc prosi jednego z katechistów o zerwanie liścia z dużego drzewa (jakaś odmiana akacji lub albizji) pod którym odbywa się nabożeństwo. Ciekawym obrzędem jest nałożenie sobie przez nowożeńców kolorowych wieńców, które do tej pory kojarzyłem z Indiami. Podchodzimy do narzeczonych i składamy w tym momencie gratulacje i życzenia. Potem następuje procesja z darami na rzecz parafii i księdza. Małe dziecko stoi przed ołtarzem z koszyczkiem, a wierni w rytm oczywiście śpiewów podchodzą i składają swoje skromne ofiary: drobne pieniądze, kiść bananów do gotowania i jedzenia wraz z mięsem na wzór naszych ziemniaków, butelkę Pepsi-Coli oraz miskę ryżu. Druga procesja z darami ma miejsce po Komunii św. i jest przeznaczona na potrzeby tutejszej stacji misyjnej. Wygląda podobnie.
W pewnym momencie dziecko chórzystki woła o jedzonko. Mama bierze je za jedną rękę, podnosi do siebie (to częsty tu podnoszenia małych dzieci) i karmi piersią nie przerywając śpiewu. Podobne obrazki widzę wśród innych mam w czasie liturgii. Eucharystia staje się źródłem życia w pełnym sensie.
Przed przygotowaniem darów ofiarnych katechiści dokładnie liczą ilość osób przystępujących do Komunii św. Tuż przed Komunią św. ks. Robert prosi katechistę, by przypomniał, żeby nieochrzczeni nie przystępowali do Komunii św. Wielu bowiem uczestników ceremonii to poganie. Komunia św. udzielana jest pod dwiema postaciami przez zanurzenie. Przed błogosławieństwem ok. pół godziny trwają przedstawienia gości m.in. nas trojga oraz katechistów. Każdy z nich wychodzi na środek i krótko się przedstawia. Jest ich chyba 7-8. Zwykle na outstation jest jeden lub dwóch. Pozostali to goście z innych stacji. Przemawiają także i składają życzenia rodzice państwa młodych. Po każdym przedstawieniu jest aplauz i przygrywka organów. Wreszcie po błogosławieństwie nowożeńcy prowadzeni przez chór część drogi do domu uczty weselnej pokonują procesyjnie tanecznym rytmem. My jedziemy jeepem, którego paka zapełniła się nagle kilkunastoma starszymi kobietami, dziećmi. Renia ma pewne kłopoty ze stabilnością jeepa przy tak dużym „bagażu”. Całość liturgii sakramentu małżeństwa wraz Eucharystia trwała 2 godziny.
Oczywiście musimy spożyć ucztę weselną. Siadamy wraz z ks. Robertem i niektórymi katechistami w ciasnej izbie dokładnie takiego samego domku jak dzień wcześniej u znajomych Joli. Na obiad serwują ciemny ryż i aż trzy rodzaje mięsa (wszak to ślub): kurczak tak samo gotowany jak poprzedniego dnia, wołowina z kawałkami wątroby oraz nieznany mi gulasz (nie mogłem niestety pogryźć kawałka, który wziąłem na spróbowanie). Pozostałe porcje mięsa są bardzo dobre. Do picia jak zwykle Fanta lub Cola. Gdy już chcemy wychodzić okazuje się przed domem weselnym trwa obrzęd składania prezentów. Grupki weselników znów w rytmie muzyki puszczanej z głośników (wodzirejem jest tutejszy katechista) podchodzą powoli do państwa młodych i składają prezenty: pieniądze, jakieś garnki, miski, czasem opakowane pudełka. Na weselu jest cała wioska – jakieś paręset osób, w tym bardzo dużo dzieci. Opuszczamy to radosne zgromadzenie. Zabawa będzie trwała całą noc.