– czyli proboszczowskie zapiski z Tanzanii

16 stycznia 2011 (niedziela)

Msza św. w Bugisi jest odprawiana o 9.00. My wyjeżdżamy o 9.45 do out station o nazwie Ilala. Robimy trochę hałasu uczestnikom Mszy, ponieważ salezjanin Babu, który ją odprawia zadecydował, że będzie w zewnętrznym kościele bez ścian. Zapowiada się dziś upał, chyba pierwszy dzień prawie cały słoneczny. Słońce jest nad nami i nie można na nie spojrzeć bez okularów słonecznych –  jest tak intensywne, choć temperatura chyba nie przekracza 30 st. C.

Renia jest coraz lepszą specjalistka od jazdy jeepem na wertepach afrykańskiej sawanny. Jola podkreśla, że jej siostra prowadzi lepiej niż ks. Bembo pracujący w Bugisi. Jedziemy do dość bliskiej stacji misyjnej, ale podróż zajmuje nam ok. pół godziny. Na miejscu okazuje się, że kościół w Ilali jest bardzo porządny, murowany, duży, ok. 200 m kw. Powierzchni. Został poświęcony bardzo niedawno na początku stycznia. Nie ma jeszcze wyposażenia np. ławek. Wierni przynoszą sobie różne sprzęty do siedzenia, a dzieci siedzą najczęściej na bardzo dobrze wypoziomowanej posadzce. Prezbiterium jest podwyższone na dwóch stopniach, ołtarz tez betonowy. Dach dwuspadowy z blachy falistej. Jak przyjeżdżamy wiernych jest niewielu, parę osób. Potem okazuje się, że tak duży kościół jest tu potrzebny. We Mszy uczestniczy ok. 120 osób. Zaczynamy ją gdzieś przed 11, kończymy dwie godziny później. Część wiernych spóźnia się. Msza w Iloli jest bogatsza, gdy chodzi o oprawę liturgiczną. Towarzyszy mi stale dwóch ministrantów (uczniów Joli), którzy choć są bez strojów liturgicznych bardzo dokładnie wykonują swoje obowiązki m. in. jako ministranci światła. Najciekawszy jest jednak chór czy schola. Dwanaście osób dorosłych, połowa mężczyzn śpiewa już długo przed Mszą ćwicząc. Rozpoczynają procesję wejścia tak, że tego nie zauważam. Dopiero Jola (pełniła tutaj skrupulatnie funkcje ceremoniarza) uświadamia mi, że procesja już się rozpoczęła. Ale ponieważ trwa długo i w rytmie śpiewów schola podchodzi do ołtarza od zewnątrz kościoła, więc spokojnie zdążyłem się załapać. Nie jest mi prosto naśladować ich rytmiczny, charakterystyczny rok, ale to nie ma znaczenia. Początek Mszy tak jak u nas. Zwraca moja uwagę inne miejsce procesji z Pismem Św. U nas ewangeliarz z ołtarza zanosi się w trakcie śpiewu Alleluja, tutaj całe Pismo Św. oczywiście z towarzyszeniem śpiewu scholi przynosi 4-osobowa reprezentacja wiernych od tyłu kościoła do kapłana przed ołtarzem, który przyjmując Biblię błogosławi wiernych. Bardzo pięknie w moich uszach brzmi śpiew Chwała na wysokości Bogu. Kilkakrotnie powtarzane są w formie refrenu słowa: Tunakusifu, Tunakuheshimu, Tunakuabudu, Tunakutukuza, Tunakushukuru czyli nasze: Chwalimy Cię, Błogosławimy Cię, Wielbimy Cię, Wysławiamy Cię, Dzięki Ci składamy. Chór jest bardzo dobrze słyszany w tym kościele, śpiewają mocno z całych sił. Jola uświadamia mi, ze ks. Janusz niedawny proboszcz w Bugisi usiłował uświadomić im, żeby schole nie dominowały tak bardzo nad ludem. Rzeczywiście wierni dość słabo, prócz może stałych części mszy włączają się w śpiew. Wierni w całości wykonują liturgię słowa. Katechista przed odczytaniem Ewangelii prosi mnie o błogosławieństwo. Kazanie mówi długo. Jola stwierdza, że nie było interesujące. Różny jest poziom tutejszych katechistów. Ks. Janusz dbał, raz na jakiś czas każdy katechista uczestniczył w czteromiesięcznym kursie formacyjnym. Katechiście cieszą się tu wielka renomą. Gdy nie ma kapłana w stacji misyjnej, czyli w tych 27 pozostałych oprócz naszej, wszędzie są odprawiane dzisiaj nabożeństwa Słowa Bożego prowadzone przez nich. Raz w miesiącu w pierwszą niedzielę wierni gromadzą się na nabożeństwa w tzw. Centrach.  Jest ich 8 w parafii. Są to większe out stadion i wierni z sąsiednich stacji przychodzą na nabożeństwa do tych centrów. Bardzo dobry pomysł, by weryfikować też sposób prowadzenia liturgii, posłuchać innego katechisty.

Modlitwa wiernych jest spontaniczna. Po niej pierwsza procesja z darami wyglądająca podobnie jak wczoraj w Puni na ślubie. To są dary dla całej parafii i dla kapłana. Na jej zakończenie przynoszone są chleb i wino oraz kielich i głębsza patena. Potem przygotowanie darów. Ktoś jest odpowiedzialny za policzenie wiernych, którzy przystępują do Komunii św. Jest ich w Ilali 38. Odliczam komunikanty. W czasie całej modlitwy eucharystycznej wierni klęczą. Mogą też (korzystam z tej okazji) wypowiedzieć razem słowa „Przez Chrystusa, z Chrystusem”. Znak pokoju przekazują sobie bardzo serdecznie chodząc po kościele. Komunia św. pod dwiema postaciami – Jola trzyma patenę z Ciałem Chrystusa. Pełni tu też czasem funkcję szafarza Eucharystii. Po Komunii św. jest druga procesja z darami na potrzeby tutejszej stacji. Po zakończeniu śpiewu na Komunię św. wypowiadam modlitwę pokomunijną i siadam. Ogłoszenia prowadzi sekretarz parafii. Informuje kto ma sprzątać w tym tygodniu kościół, na co została przeznaczona składka z poprzedniej niedzieli i in. Po czym w związku z nasza obecnością zostali na środek poproszeni katechista, lider wspólnoty (odpowiedzialny za jej sprawy organizacyjne, gospodarcze, materialne), także sekretarz parafii, skarbnik. W sumie chyba sześć czy siedem osób. Każdy mówi swoje imię i przedstawia funkcję, która pełni. Potem my jesteśmy zaproszeni na środek. Także się przedstawiamy. Wierni przyjmują nas radosnymi oklaskami.  Jola tłumaczy moje słowa, że bardzo się cieszę, że mogłem z nimi przeżywać dzisiejszą Eucharystię. Przepraszam za błędy. Jola uświadamia mi po Mszy, że nie było ich wiele, ale najgorszy popełniłem przy słowie „módlmy się”. W suahili brzmi to „tuombe”. Trzeba wyraźnie wypowiedzieć „u”, a nie „ł”. Kiedy wypowie się „tułombe” tak jak ją to zrobiłem znaczy to „seks”. Wierni pośmiali się trochę ze mnie w tym momencie Mszy czego nie zauważyłem. Rozumiem teraz Stana – Słowaka, który boi się odprawiać Msze w nieznanym sobie języku. Ja tylko uśmiałem się z swojego przejęzyczenia. Jola mnie uspokoiła. Katolicy z Ilali byli nam bardzo wdzięczni, że mieli dzisiaj możliwość przyjęcia Eucharystii. Cenią sobie bardzo kapłana, który może do nich przyjechać tylko raz na półtora miesiąca. Witając się ze mną wielu z nich pochyla się, a niektórzy nawet klękaja.

Na zakończenie proponuję pobłogosławienie dzieci. Podkreślam, że mamy w Polsce ten zwyczaj (na Eucharystiach wspólnot neokatechumenalnych w każdej celebracji). Bardzo się cieszą z tej możliwości. Dzieci jest chyba 60-70 –  więcej niż dzisiaj u św. Jadwigi  w Chorzowie na Mszy o 11.30, zwłaszcza, że u nas rozpoczęły się ferie. Okazuje się, że to nie koniec mojej dzisiejszej posługi. Po Mszy zostawiam 4 Komunie dla chorych. Są jeszcze dwa groby do pobłogosławienia. Wsiadamy do jeepa. Na pakę pakuje się cała schola, która cały czas śpiewa. Jedziemy do chorych. Są to starsze kobiety. Dwa razy Komunię św. udzielam im w cieniu dużych drzew. Schola cały czas nam towarzyszy, śpiewa także po przyjęciu Komunii przez chorych. Raz wchodzimy do domu matki kapłana. Jest zdecydowanie lepiej wyposażony i wyglądający niż inne. W tym domu Komunię przyjmuje oprócz matki kapłana jeszcze jedna osoba. W między czasie odwiedzamy dwa groby. To nie jest pogrzeb tylko pobłogosławienie grobu przez kapłana. Pogrzeby są tu tak częste, że prowadzą je najczęściej katechiści. Kapłan odwiedzając out stadion proszony jest właśnie o błogosławieństwo. Oba groby są pośrodku pół kukurydzy. Nie ma tu tak jak u nas cmentarzy. Zmarły najczęściej grzebany jest w pobliżu domostwa, gdzie żył. Oprócz modlitwy błogosławiącej jest obrzęd pokropienia woda święconą. Poświęcam całe wiadro. Nie tylko ja, ale i rodzina oraz cała schola , także Jola i Renia polewamy obficie grób wylewając wodę na ziemny kopczyk w formie krzyża. Grób to usypany z ziemi kopiec. Na nim z kamieni ustawiony krzyż. Gdy podchodzimy do jednego z grobów okazuje się trochę zarośnięty trawą. Członkowie scholi oczywiście ze śpiewem na ustach go oczyszczają.

Pozostała jeszcze agapa w domu dyrektora szkoły podstawowej. Są z nami tym razem kobiety, bo pełnią funkcje w „zarządzie” parafii. Na obiad jest ryż, małe kawałki kurczaka w sosie własnym i fasolka. Do picia  Fanta lub Coca Cola. Wracając już sam mówię Joli, że to na pewno ich bardzo świąteczny obiad. Przed  obiadem jedna z kobiet podchodzi do nas z miską, mydłem i ciepłą wodą. Podobnie jest po posiłku. Kurczaka często nie sposób zjeść inaczej jak przy pomocy rąk. Zresztą ze sztućców mamy tylko dużą łyżkę.

W drodze powrotnej robimy sobie zdjęcia pod baobabami. Dla Tanzanijczyków to coś bardzo dziwnego robić zdjęcia drzew, roślin, krajobrazów, zachodów słońca itd. To jakby dla nas robić zdjęcia baterii w łazience albo krzesła przy stole. Dla nich ważniejsze są nasze osiągnięcia cywilizacyjne – samochody, aparaty, kamery, organy elektryczne. Co kraj to obyczaj.