…czyli proboszczowskie zapiski z Tanzanii
9 stycznia 2011 (niedziela)
PIERWSZE WRAŻENIA
Niedzielę Chrztu Pańskiego rozpoczynamy mszą o godz. 9.00. Msza zasadniczo po angielsku – język urzędowy w domu SMA. Uczestniczą 3 świeckie misjonarki SMA z Ameryki. Jola świętuje II rocznicę przyjęcia krzyża misyjnego w Chorzowie u św. Jadwigi.
Po mszy idziemy na pierwszy spacer w kierunku jeziora. Wszędzie rozsiane małe parterowe domki, można powiedzieć chałupy, baraki wokół, których kręcą się ludzie. Kobiety i dziewczęta ubrane bardzo kolorowo i pięknie. Wiele z nich jest bardzo urodziwych. Uśmiechają się do nas. Jola często ich zagaduje w języku suahilii. Wielką zasługę w integrowaniu różnoplemiennego kraju ma nieżyjący już prezydent Julius Nyerere. Wprowadził suahilii jako język urzędowy i dzieci w szkole podstawowej uczą się go obowiązkowo. Tanzania jest krajem bardzo bezpiecznym pozbawionym konfliktów plemiennych, których nie brak w sąsiedniej Rwandzie czy ostatnio na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Jest przez to atrakcyjna dla turystów i inwestorów zagranicznych. W czasie dopołudniowego spaceru mijamy kobiety niosące różne przedmioty na głowach. Jak się później okazuje to częsty widok tutaj. Miski, wiadra, worki i inne rzeczy w zadziwiający dla nas sposób trzymają się na głowach prosto chodzących kobiet. Ręce są przez to wolne i mogą coś dodatkowo trzymać lub nieść. Na głowie pod miską jest czepek, który sprawia, ze miska nie spada. Wędrujemy wśród malowniczych skal. Mijamy pola kukurydziane, krzewy bananowe, ciekawe dla nas drzewa ukwiecona na żółto, czerwono lub fioletowo. Jakaś kobieta na dużych szerokich kamieniach suszy małe rybki, jak się okazuje ceniony tutaj przysmak, źródło bezcennego białka. Mijamy psy, które nas nie obszczekują, jakby dostosowując się do życzliwości mijanych ludzi. Wspinamy się na punkt widokowy po drodze płosząc jaszczurki wygrzewające się na słońcu. Na szczycie jest pomnik-iglica z wypisanymi imionami i nazwiskami ponad 500 ofiar statku, który zatonął na jeziorze kilkanaście lat temu. Piękny widok na jezioro Wiktorii (nazwa na cześć słynnej królowej angielskiej z XIX w.) Niedaleko jeziora są źródła Nilu – największej rzeki Afryki. Odmawiamy różaniec siedząc na skałach. Wokół pomnika pracuje Tanzanijczyk sadząc piękne kwiaty na żyznej w tym miejscu ziemi. W rozmowie z Jolą mówi, że pracuje na zlecenie agencji rządowej z Mwanzy. Pracę wykonuje solidnie i uczciwie pomimo, że jest sam i nikt go nie kontroluje. Nad nami latają ptaki: mewy i marabuty. Jeden z ptaków żartuje sobie z nas przelatując kilkakrotnie tuż nad naszymi głowami. Wracając na lunch mijamy odświętnie poubieranych członków kościoła anglikańskiego, którzy właśnie skończyli nabożeństwo niedzielne. Wielu z nich ma Biblię w ręku. Dzieci chętnie witają się z nami i odpowiadają na pozdrowienie Joli.
Jestem zafascynowany roślinnością Mwanzy. Po raz pierwszy w życiu widzę palmę z zielonymi kokosami, papaje z owocami ważnymi w leczeniu malarii, kępy papirusu, jakieś egzotyczne kwiaty i krzewy. Wiele drzew ma niesamowite kształty podobne do naszych dębów.
DOM CHŁOPCÓW ULICY
Po lunchu jedziemy z Amerykankami do domu, gdzie pracują z chłopcami. Zbierani są dosłownie z ulicy, ponieważ uciekli z domów, są sierotami lub zostali porzuceni. W domu który zwiedzamy dzieci są przez 3 m-ce. Opiekunowie szukają ich rodzin by im przywrócić dzieci, pomagają odnaleźć rodziców. Jeśli jest to niemożliwe dzieci przechodzą do innego domu, który pełni stałą rolę domu dziecka. Wychowawcami są często dorośli, którzy sami byli dziećmi ulicy. Zwiedzamy ich 2 sale szkolne. Jeden z wychowawców maluje ściany kolorowymi rysunkami. Podłogi są betonowe, ławki bardzo proste. Pamiętam takie z mojej podstawówki z Bobrownik z początku lat 70. Na zewnątrz w swego rodzaju altanie bez ścian jest kuchnia. Jej palenisko przypomina nieco nasz grill. Na przeciw na podwórku zmywalnia na otwartym powietrzu. Właśnie jeden z chłopców trudzi się zmywaniem dużych garnków pod kranem z zimną wodą. Gdyby znalazł się tutaj nasz sanepid niewątpliwie kontroler padłby na miejscu z wrażenia widząc tę scenę. Obok prysznic, czyli dwie ściany przylegające do betonowego płotu. Chłopcy są bardzo życzliwi, serdeczni. Każdy na powitanie podaje obowiązkowo rękę i uprzejmie wita się z nami. Jedni grają w karty, inni bawią się klockami lego, jeszcze inni towarzyszą wychowawcy, który właśnie kończy pomoc naukową na lekcje geografii. Mapa planszowa na wzór puzzli dla Afryki i osobno dla Tanzanii. Puzzle mają małe kostki na wierzchu dzięki czemu można dany kraj lub region Tanzanii wyjąć i sprawdzić czy zna się nazwę. Zwiedzamy jeszcze ich sypialnie. Prawie niczym nie różnią się ich piętrowe łóżka od naszych, które używa młodzież w punktach oazowych w Istebnej, Wiśle czy Ustroniu. Jedyna różnica to moskitiery – siatki okrywające łóżko na czas snu (chronią przed komarami, z których niektóre mogą roznosić malarię). Malaria to groźna choroba rozpowszechniona tutaj jak u nas grypa. Analogicznie do niej nie leczona grozi śmiercią. Każdy z misjonarzy choruje prędzej czy później na nią. My z Renią zabezpieczamy się przed nią zażywając codziennie tabletki przywiezione z Polski.