– czyli proboszczowskie zapiski z Tanzanii
9 stycznia 2011 (niedziela) cd.
Ciekawy jest przejazd przez miasto. Mijamy jakieś targi, stoiska, budki, lepianki i nieskończoną ilość innych budynków, które nawet trudno zaklasyfikować. Ludzie stoją na przystankach na tutejsze busiki, które poruszają się po ulicach łamiąc wszelkie zasady ruchu drogowego. W Tanzanii obowiązuje ruch lewostronny (pozostałość angielskiej dominacji). Największe grupy poruszają się pieszo poboczami. Czasem migają rowery. Zadziwiające jest dla mnie co można przewozić rowerami: deski, trzcinę cukrową w długich łodygach, żywe kurczaki w klatkach, w których jest kilkadziesiąt zwierząt itd. Przemierzając Tanzanię spotykamy pewnego razu ciężarówkę z krowami. Na każdej „pace” z dwóch stron zawieszeni są nad krowami stróże leżący w hamakach i pilnujący krów z wysokości swoich „strażnic”.
Wieczorem jesteśmy zaproszeni przez ks. Janusza na kolację do tutejszej restauracji. Wybieramy taką, która jest usytuowana malowniczo nad jeziorem. W restauracji wielu klientów ogląda mecz popularnej tu ligi angielskiej. Na swoich lekcjach matematyki Jola wzbudziła uznanie dla siebie, gdy w jakimś przykładzie podała nazwisko znanego napastnika Manchesteru United Berbatowa. Na kolację wybieramy rybę tilapia, podawaną z ryżem lub frytkami i warzywami. Bardzo nam smakuje.
Każdą chwilę wolną wykorzystujemy na rozmowy o tanzanijskiej rzeczywistości. Wielkim problemem jest AIDS. Ludzie żyjący nawet w małżeństwach utrzymują nierzadko kontakty seksualne z innymi partnerami i przez te – jak mówi ks. Janusz – łańcuszki, AIDS zbiera swe śmiertelne żniwo. Problemem jest też bieda. Dziewczyny nawet 15-letnie czasem oddają się mężczyźnie, bo chcą zjeść np. paczkę czipsów. Nierzadko długo nie wiedzą o swej ciąży, bo nikt im nie uświadomił, jak rozpoznać ciążę.
Problemem jest edukacja na bardzo niskim poziomie. Nie są rzadkością szkoły publiczne gdzie 200-300 uczniów obsługuje 2-3 nauczycieli. Nie trzeba dodawać, że uczą wszystkich przedmiotów. Nawet na uniwersytetach uczą tylko magistrzy. Rzadkością jest wykładowca z doktoratem. Gdyby Jola, ze swoim doktoratem z matematyki, zgłosiła się na uniwersytet w Mwanzie, zarabiałaby więcej niż w Polsce (ok. 1500 dolarów). Ale oczywiście Jola nie traktuje swojej pracy zarobkowo. Uczy w bardzo dobrej szkole salezjańskiej Don Bosco, gdzie czesne – jak na warunki tanzanijskie – jest bardzo niskie (200 dolarów na rok). Uczniów jest 600, 13 przedmiotów (uczniowie najbardziej lubią rolnictwo) i 20 nauczycieli. Ma 28 godzin tygodniowo i właściwie czyni to bezinteresownie za wyżywienie i mieszkanie na misji. Wszelkie swoje dochody i darowizny przeznacza na pomoc tutejszym uczniom. Wielu bowiem zdolnym uczniom rodzice nie są w stanie nawet opłacić tego skromnego czesnego. Czasem rodzice sprzedają krowę, by dziecko mogło się uczyć. Nauczyciel w Tanzanii to ktoś bardzo ważny, z autorytetem. Jola jednak podkreśla, że jest przede wszystkim misjonarką, a nie nauczycielką. Tutejsi nazywają ją żartobliwie mamaparoko w nawiązaniu do określenia proboszcza (babaparoko).
Dzisiaj w niedzielę jest w tutejszej katedrze ingres nowego biskupa Mwanzy. Na mieście spotykamy małe billboardy witające nowego biskupa. Sama Msza ingresowa trwa trzy godziny, a następne trzy godziny zajmują ogłoszenia i podziękowania (!). Oficjalne powitania są tutaj bardzo długie i wylewne i zawsze miłe, nawet jeśli ktoś nosi w sercu trudną lub wręcz tragiczną wiadomość.
Nasza dzisiejsza Msza rano w kaplicy Regional House trwała tylko godzinę. Była angielsko-polska (podobnie jak następnego dnia rano), bo oprócz nas Polaków uczestniczyły trzy Amerykanki. Polskie były kolędy.