– czyli proboszczowskie zapiski z Tanzanii
10 stycznia 2011 (poniedziałek)
W poniedziałek (10.01) przed południem zwiedzamy trochę centrum Mwanzy, a trochę załatwiamy interesy. Wymieniamy np. pieniądze. Warto nieco pochodzić, bo kursy różnią się nawet o 20 % . Kupujemy też nowy numer do telefonu. Sms w sieci Era do Polski to ok. 6 zł. W tutejszej sieci, za te same pieniądze, można 2-3 minuty porozmawiać z Polską. Mijamy po drodze różne ciekawe dla nas budynki np. meczety z obowiązkowymi 4 minaretami (wieżyczkami). Głos muezina, który wchodził kiedyś na nie i wzywał do modlitwy, zastępują na nich potężne głośniki. Mniej więcej trzecia cześć ludności to muzułmanie, trzecia cześć to chrześcijanie, a reszta to wyznawcy religii animistycznych, rodzimych. W Tanzanii nie ma ateistów. Wiara w Boga, w życie pozagrobowe jest czymś bardzo naturalnym. Szczególnie akcentowany jest kult przodków. Nawet katolicki misjonarz na pogrzeb musi zarezerwować cały dzień. Wszyscy z wioski żegnają zmarłego. Nieobecność kogoś jest nawet obłożona karą.
Po południu wyjeżdżamy na dwudniowy wypad do Serengeti – najsłynniejszego parku narodowego nie tylko w Tanzanii. Dwie nocy śpimy w bardzo prostych barakach zbudowanych na wzór plemienia Sukuma, pośród którego pracuje Jola. Rzeczywiście parę dni potem widzę podobne mebelki w chatach w okolicach Bugisi. Ciekawy jest przejazd z Mwanzy do Serengeti. To ok. 3 godziny jazdy dobrą asfaltową drogą. Jedziemy cały czas wzdłuż jeziora Wiktorii przez bardzo żyzne tereny (czarna i brązowa ziemia). Mijamy pola ryżowe z charakterystycznymi wałami wokół pól zatrzymującymi wodę potrzebną dla wegetacji ryżu. Ryż to jedna z podstaw wyżywienia tutejszej ludności. Teraz, w porze deszczowej, ryż musi być dwa miesiące pod wodą, aby wydal plony. Jola cały czas w modlitwach w czasie mszy, nieszporów czy różańca wypowiada prośbę o deszcz w Bugisi, bo grozi tam głód. W czasie przejazdu mijamy wioski i pojedyncze domostwa. Bardzo małe budowane z tutejszego tworzywa – wypalanych z odpowiedniej ziemi czy glinki cegieł bez żadnego dodatku cementu. Domki kryte są strzechą z odpowiedniej trawy. Strzecha dobrze wykonana z odpowiedniego materiału wytrzyma nawet 4 lata. W przeciwnym razie trzeba dach domku robić co roku. Niektóre domki mają blachę falistą. Jest trwalsza, natomiast przy upałach w tych domkach jest bardzo gorąco.
Wzdłuż drogi do Serengeti dużo ruchu. Droga zrobiona jest niedawno. Widać, że ożywia tereny wzdłuż niej. Ludzie łatwiej i szybciej mogą się przemieszczać i przewozić swoje towary. Widzimy rzadkie samochody czy busiki, ale także rowery, różne riksze czy zwykle dwukołówki ciągnione czy pchane, wypełnione chrustem, węglem drzewnym czy owocami. Zwracają moją uwagę dwukołówki wypełnione potężnymi ananasami. Ananasy są tutaj nie tylko większe, ale i słodsze od naszych. Popularne są też spośród owoców mango, papaje, awokado, rzadziej arbuzy. Owoce podawane są do posiłków, nawet do śniadania. Wzdłuż drogi do Serengeti można z okien samochodu zauważyć też zwierzęta domowe – krowy, kozy czy kury. Wszystkie – nawet psy i koty, które później spotykamy – są bardzo wychudłe. Tak samo spotykane w okolicach Bugisi osiołki jako zwierzęta pociągowe. Także krowy, które widzimy na polach, wykorzystywane są do pługa (najczęściej 3 pary). Z drogi widzimy też, czym zajmują się mieszkańcy. Mijamy warsztaty stolarskie, krawieckie, wytwórnie tutejszych cegieł. Wypala się je w charakterystycznych stosach. Te dymiące prostopadłościany opalane są łupinami (plewami) pozostałymi po usunięciu ich z nasion ryżu. Różnego rodzaju stoiska, sklepiki, punkty usługowe są najczęściej na wolnym powietrzu lub tylko pod zadaszeniem bez ścian. Kobiety przesiewają nawet plewy przy młynach oczyszczających ryż z łupin. Ks. Janusz informuje nas, że mogą w ciągu dnia zdobyć w ten sposób nawet kilka kilogramów bezcennego ryżu. Mijamy też proste kościółki i kaplice, nie tylko katolickie. Widać też zajęcia codzienne ludności np. pranie przy naturalnych zbiornikach lub przy domach, jak mówimy po śląsku „na waszbrecie”. Gotowanie też często odbywa się przy paleniskach na zewnątrz. Domki są często bardzo małe 20-30 m kw. Ludzie chodzą drogą bardzo często pieszo. Spotykamy ich także na pustkowiach pozbawionych domostw, a więc chodzą za swoimi sprawami kilka, a nawet kilkanaście kilometrów, gdy nie stać ich na przejazd najtańszym busikiem. W miasteczkach i wioskach nie ma wielu znaków ograniczających prędkość, natomiast wszechobecne są w całej Tanzanii betonowe wysepki dobrze oznakowane. Zmuszają kierowców do zwolnienia. Czasem są długie na 2-3 metry i wyższe od znanych nam z Polski, z tworzywa sztucznego.
Na miejscu naszego noclegu tuż przed wjazdem do Serengeti przeżywamy pierwszy zachód słońca. Poprzednie dni były trochę pochmurne. Ze względu na bliskość równika słońce wschodzi i zachodzi prawie zawsze o tej samej porze między 6 a 7. Różnica wynosi tylko ok. 1 godziny. U nas jak wiadomo to nawet 6 godzin. Cień z mojej postaci to ok. pół metra – tak wysoko świeci słońce. Ciekawe jest też liczenie czasu. Tanzanijczycy są bardziej zgodni z liczeniem biblijnym. Po wschodzie słońca jest pierwsza godzina, potem druga itd. Np. nasza 7 rano to ich pierwsza, nasza 8 to ich druga.