– czyli proboszczowskie zapiski z Zambii

16 lipca 2012

Robi się coraz cieplej. Wczoraj wieczorem podczas spaceru po zabudowaniach parafii nawet trochę się spociłem. Tego nie doświadczyłem od czasu podróży samolotem. Wczoraj Wacek po południu udał się na stację duszpasterską, więc mieliśmy trochę wolnego przed i po obiedzie. Po obiedzie zafundowałem sobie sjestę na co praktycznie nie było czasu w poprzednie dni. Potem krótki spacer do kościoła. Po drodze jakiś  szum  w ściółce obok drogi. Wąż? Na szczęście tylko jaszczurka, a właściwie trzeba by powiedzieć jaszczur. Mniej więcej pół metra długości. Próbowałem ją sfotografować, ale płochliwa wśliznęła się między szczeliny skał. Cały teren jest tu pokryty skałami często czerwonymi. Wacek później dopowiada, że bywały tu częściej także oprócz węży i jaszczurek małpy, ale tereny zamieszkane przez ludzi powodują, że zwierzyna przenosi się na spokojniejsze miejsca. Małpy spowodowały także szkody na budynkach parafii. Dom w którym mieszkamy z Zigą (im. Św. Teresy z Lisieux) był pokryty tutejszą słomą. Wykonano to bardzo solidnie. Tuż obok scena w amfiteatrze jest jeszcze do dzisiaj pokryta taką strzechą. Dobrze, grubo położona może wytrzymać nawet 20-30 lat. Stanowi też dobrą warstwę izolacyjną. W  porze gorącej jest wewnątrz przyjemnie chłodno, w porze zimnej – wnętrze nie traci tak szybko ciepła. Na tej słomie tworzy się z biegiem czasu warstwa swego rodzaju pleśni, która ją zabezpiecza i chroni. Niestety małpy skacząc po tym dachu zniszczyły, podziurawiły tę warstwę ochronną i trzeba było wymienić poszycie dachu na blachę. Ta zaś nie dość, że nie izoluje, to sprawia także, że w czasie deszczu jest wewnątrz tak duży hałas, że nie można nawet spać.

W kościele zbiórka ministrantów. Spotkania różnych grup parafialnych odbywają się w niedziele, bo nie idzie się wtedy do pracy czy szkoły. Ministranci w liczbie 10 uważnie słuchają swojego animatora, które ze wskazówką w ręku (czyli dużym patykiem) objaśnia akurat wyposażenie prezbiterium kościoła. Ołtarz, ambona, tabernakulum, paschał, miejsce przewodniczenia, relikwie św. Faustyny i in. Chłopcy uczestniczą żywo, reagują śmiechem na żarty swego lidera, choć ściszają głos gdy animator zwraca im uwagę, że modlę się w tyle kościoła na różańcu. Widać, że parafia żyje swoimi małymi grupami. Jest tutaj Legion Maryi, Katolicka Liga Kobiet, a przede wszystkim „małe chrześcijańskie wspólnoty” czyli wspólnoty podstawowe, o których mówił już Paweł VI w „Evangelii Nuntiandi” adhortacji o ewangelizacji z 1975 roku. W swej strukturze bardzo mi przypominają wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej. Są samodzielne. Przygotowują po kolei Eucharystię niedzielną troszcząc się nie tylko o podział czytań, dobór śpiewów czy in. funkcje liturgiczne, ale także o posprzątanie kościoła, ozdobienie go. Ewangelię z danej niedzieli wszystkie wspólnoty rozważają w tygodniu poprzedzającym. Każda z siedmiu wspólnot ma swego patrona czy patronkę np. św. Łucję, św. Annę itd. Kolekty zbierane w czasie spotkań wspólnoty są przeznaczane na potrzeby członków i wspólne przedsięwzięcia np. opłacenie wyjazdu czy pielgrzymki. Wspólnota zarządza tymi funduszami wg własnych decyzji. Każda z nich ma swego lidera, skarbnika, sekretarza. Ktoś ze wspólnoty robi ogłoszenia dla całej parafii w daną niedzielę. Tu mały humorystyczny wkręt. Kiedy wczoraj kobieta ze wspólnoty robiła ogłoszenia to zrozumiałem z jej angielskiego słowa „basket”. Przypuszczałem, że chodzi o jakieś zawody koszykówki dla młodzieży. Zresztą widziałem tutaj  boisko do koszykówki tuż przy budynkach parafii. Okazało się, że kobieta mówiła o kolekcie, na co ma być przeznaczona, ile wyniosła itd. Wacek uświadomił mi, że „basket” to po prostu koszyk do którego wrzucają pieniądze. Zresztą ich kolekty w czasie Mszy bardzo przypominają naszą śląską procesję ofiarniczą w czasie przygotowania darów.

Po wyjściu z kościoła kieruję się w stronę potężnych wież nadawczych telefonii komórkowej i internetu. To dlatego mamy tutaj bardzo dobre połączenie, choć ze względu na wykup bezprzewodowego internetu o ograniczonych możliwościach. Wieże mają około 50 m wysokości mimo, iż są na wzgórzu wyżej niż budynki parafii. Specjalnie do nich pociągnięta jest na wzgórze linia zasilająca je energią elektryczną.

Schodząc od wież w dół w kierunku naszego domu mijam skromne, ale piękne stacje drogi krzyżowej w terenie akurat od 14 do 1. Tabliczka przy pierwszej stacji głosi, że została wybudowana w 1995 roku ku czci Marka Willenborga (1963-1990). Ów Mark to Amerykanin, który zginął tragicznie w czasie wypadku. Jego rodzice pragnęli upamiętnić go i ufundowali właśnie tę Drogę Krzyżową.  Potem zwiedzam jeszcze grotę lourdzką do której prowadzi kilkadziesiąt stopni schodów. W grocie i wokół niej wiele zadbanych kwiatów i roślin także w doniczkach. Na dole poniżej grotu duży amfiteatr z zadaszoną sceną. Może chyba od biedy pomieścić wszystkich katolików parafii. Akurat kończy się w nim spotkanie ok. 20 młodzieży. Zdążyłem wcześniej  zauważyć, że animatorka otwierała i pokazywała książkę (Pismo św.?) i coś tłumaczyła. Spotkanie jest dość ożywione. Zwykle bywa na nim ks. Wacek, ale dzisiaj wrócił dopiero ok. 16.00 i nie mógł na nim być. Rzeczywiście tutaj nie można pracować tak jak u nas. Ten klimat wymaga więcej odpoczynku. Rano po 3 godzinach spędzonych w kościele byłem bardziej zmęczony niż u nas po całym dniu.

Wieczorem siedzimy razem z Wackiem i oczekujemy przybycia przedstawicielek jednej ze wspólnot podstawowych, które „zwolniły” gospodynię Wacka i same zaoferowały się przygotować nam specjalną kolację. Takie spokojne rozmowy są dla mnie bardzo pouczające. Np. Wacek wspomina  wizytę arcybiskupa Kościoła Anglikańskiego Rowana Wiliamsa w Zambii. Słuchał przemówień arcybiskupa i prezydenta kraju Michaela Saty. Bezbłędnie przewidział treść przemówień. Arcybiskup mówił o potrzebie pomocy dla Zambii, o rozdawaniu bezpłatnym prezerwatyw, by chronić przed chorobą AIDS, o różnego rodzaju inicjatywach humanitarnych, edukacyjnych, kulturalnych itp. Prezydent Sata (katolik) mówił o Panu Bogu, o wierze w Chrystusa, o 10 Bożych przykazaniach, o wartościach wypływających z Ewangelii itd. Arcybiskup mówił jak świecki, prezydent – jak arcybiskup – podsumował Wacek. Anglikański Kościół w Zambii zdecydowanie odcina się od „nowoczesnych” decyzji swego macierzystego kościoła w Anglii. Biskupi oświadczają otwarcie, że nie chcą mieć nic wspólnego z błogosławieniem małżeństw homoseksualnych, święceniem kobiet, wyświęcaniem homoseksualistów itp.

Pytam Wacka jak Zambijczycy przyjęli wybór Obamy na prezydenta USA. Wychodząc z kościoła dzisiaj zrobiłem zdjęcie chłopcu, który miał koszulkę ze zdjęciem Obamy. Oczywiście – odpowiada Wacek – byli niezwykle dumni. Nie docierały do nich sygnały, że jest to liberał, który jest akurat przeciw tym wartościom, które są dla nich oczywiste jak to, że rodzina to związek mężczyzny i kobiety, że życia ludzkiego nie wolno niszczyć w jakimkolwiek stadium rozwoju itd. Afrykanie zawsze też kibicują ludziom o czarnej skórze. Tak się złożyło, że Wacek oglądał niedawny finał Wimbledonu Wiliams – Radwańska razem z Zambijczykami. Wszyscy oczywiście byli za Amerykanką ze względu na kolor jej skóry. Wacek nawet się im nie przyznał, że Radwańska jest jego rodaczką (akurat nie byli to parafianie z Namalundu).

Wacek uświadamia mi moją gafę przy obiedzie, kiedy go nie było. Gospodyni postawiła nam na stole sok ananasowy (2 l) i nalałem sobie i Zidze. Ona bała nam się zwrócić uwagę, że jest to sok zagęszczony, do rozcieńczania z wodą. Wydawał mi się słusznie bardzo słodki, ale jak patrzyłem na butelkę sok nie miał koegzystencji naszych polskich soków zagęszczonych. Gospodyni Wackowi to opowiedziała. Dawno się tak z siebie nie uśmiałem!

Wreszcie przybyły kobiety ze wspólnoty św. Łucji ze swoimi specjałami. Po modlitwie zaczęliśmy podchodzić do szwedzkiego stołu zachęceni przez jedną z nich, aby skosztować tutejszej znakomitej kuchni. Było kilkanaście różnych potraw, sałatek, mięs, grzybów tutejszych, ale Wacek miał kłopot z przetłumaczeniem na polski  jednej potrawy. „Wiecie z tego robią się potem motyle…” „Gąsienice” – pomogliśmy mu. „Właśnie o to chodzi!”. Tutaj zbiera się te przysmaki, piecze i przez to na dłużej zachowuje. Spróbowałem paru sztuk. I było to zjadliwe. Kosztowałem także tutejszej ryby, kurczaka, fasolki, „szpinaku” lub coś w tym rodzaju, oczywiście kukurydzianej „szimy), ryżu, ziemniaczkó zapiekanych i innych potraw.. Od początku pobytu tutaj nie mam problemów z żołądkiem. Wacek stara się nam dogodzić ciągle podkreślając jak bardzo cieszy się naszym pobytem. Przy posiłkach szczególnie zachwala awokado. To prawdziwy skarbiec witamin i białka. Ponoć astronauci zabierając w kosmos najbardziej pożywne potrawy nie omijali awokado. Słyszałem też od jednego misjonarza, że psy nie jedzą byle czego, także słodkich owoców, ale tutaj z chęcią rzucają się na leżące pod drzewem awokado.

Spotkanie wieczorne upłynęło w bardzo radosnej atmosferze dzielenia się i ubogacania swoimi doświadczeniami. Okazuje się, że większość naszych gości (było 11 osób)  to nauczycielki. Niektóre pracują jako sekretarki czy pracownice biurowe. Tylko jedna nie pracowała zawodowo, ale miała za to najwięcej – pięcioro dzieci. Wacek mówił nam też, że zarabiają bardzo dobrze 400, 500 a nawet 800 dolarów na miesiąc. Pozwoliłem sobie na uwagę, że w Tanzanii, gdzie byłem 1,5 roku wcześniej sytuacja nauczycieli jest o wiele trudniejsza, a zarobki zdecydowanie niższe. Dzieci w klasach są liczniejsze. Gdy opisywałem nienaganne najczęściej zachowanie dzieci w Tanzanii, ich radość z uczenia się, to zauważyłem na twarzach naszych gości lekki podziw. Zresztą rano na Mszy zauważyłem, że tutaj dzieci są jakby bardziej rozbrykane niż w Tanzanii, nie siedzą tak cicho i spokojnie.

Ciekawy jest tu zwyczaj witania się. Na „trzy”. Najpierw podajesz rękę normalnie jak w Polsce, potem w tym samym geście obejmujesz kciuk gościa (a on twój), a potem znów tak jak u nas. Trwa to bardzo szybko i jest przyjęte zwłaszcza między mężczyznami. Do dobrego też tonu należy, gdy podajesz do przywitania prawą rękę, lewą chwycić tą pierwszą na przegubie między dłonią, a łokciem. Jest to informacja – nie mam wobec ciebie ukrytych zamiarów, jestem ci cały życzliwy.

Rano po odprawieniu Mszy witamy gościa – serdecznego przyjaciela Wacka ks. Kazimierza Sochę. Salezjanin od ponad dwudziestu lat w Afryce, który przyjechał  pożegnać się z Wackiem, bo wyjeżdża do Nairobi stolicy Kenii, by tam w seminarium duchownym pełnić funkcję ojca duchownego. Wacek przedstawia nam go z charakterystycznym dla siebie humorem. „Golił mnie na zewnątrz i od wewnątrz”. Nawiązał do jego umiejętności jako fryzjera Wacka i faktu, że był jego spowiednikiem. Ks. Kazimierz to ciekawa postać z dużym doświadczeniem misjonarskim. Pracował najpierw w Republice Południowej Afryki, ale nie uważa tego czasu za pracę misjonarską (to prawie Europa – kwituje ten okres). Potem na różnych placówkach w Zambii. W czasie spaceru przed obiadem dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy. Ot chociażby źródła czerwonych skał po których stąpamy. Okazuje się, że są to skamieniałe drzewa. Nawet teraz zauważam kształty jakby pni i gałęzi drzew. U nas te skamieliny zaowocowały węglem, tutaj takimi czerwonymi skałami, które zresztą wykorzystuje się jako materiał na chodniki wokół domów. Ks. Kazik  opowiada też swoje przygody z wężami. Trzeba z nimi żyć. Jeśli się ich nie atakuje, to one też tego nie robią. Wspomina wydarzenie z kobrą. Przez prawie pół roku, gdy pracował w szkole technicznej w pobliskim garażu były rury metalowe. Ciekawiło go, że w tym swego rodzaju magazynie nie ma żadnych myszy, szczurów czy innych spotykanych tutaj zwierzątek. Dopiero gdy usunięto dawno nie ruszane rury, gdzieś tam wypełzła kobra, swoim zwyczajem „popluła” jednego ucznia (nic mu się nie stało – oczy szybko przemyto) i potem zaczął się problem z gryzoniami. Kobra w ciągu dnia odpoczywała najprawdopodobniej w jednej z tych rur, a w ciągu nocy pomagała ludziom polując na myszy i szczury. Ks. Kazik był też świadkiem jak mamba czarna (bardzo groźny gatunek węża)  pojawiła się przy misji. Zaatakował ją pies. Niestety złapał zbyt daleko od głowy i został śmiertelnie ukąszony. Ks. Kazik jest zwolennikiem nie zabijania niepotrzebnie zwierząt. Wyjątkiem są komary. Choć jesteśmy w Zambii w tak zimnym czasie, że widziałem do tej pory  jednego zabłąkanego komara  i to  krótko. Rozwijamy z Zigą moskitiery nad łóżkami, ale właściwie nie są nam potrzebne o tej porze roku.

Ks. Kazik zwraca mi też uwagę na to wypalanie traw, szczególnie wokół domostw. Ma to na celu odpędzić węże, a także sprawić, że sam piasek bez trawy pokaże wokół domostwa czy przypadkiem do mieszkania nie zakradł się wąż.

Ks. Kazik z troską też opowiada o elektrowni ZESCO, którą zwiedziliśmy parę dni temu. Z bólem podkreśla jak Zambijczycy nie chcą dostosować się do wymogów eksploatacyjnych urządzeń w elektrowni. Normalnie jeden generator ( z sześciu) powinien być wyłączony i remontowany. Jak zostanie wyremontowany szósty, zaczyna się remont pierwszego. I tak dalej.  Tak jest we wszystkich tego typu elektrowniach. Niestety tutaj pracują wszystkie, a potem dochodzi do bardzo poważnych awarii i prądu nie ma nawet kilka miesięcy. A elektrownia dostarcza 60% energii dla całej Zambii.

Tuż przed obiadem, gdy wychodziłem z kościoła zauważyłem ruch i szelest gałęzi na drzewie naprzeciwko. Wczoraj buszowali tam chłopcy, a dziś zauważyłem małpy. Niestety zanim wyciągnąłem aparat fotograficzny zwierzątka szybko czmychnęły w busz.

Po obiedzie jedziemy do stolicy diecezji Monze, a potem do ośrodka rekolekcyjnego, gdzie ma być spotkanie wszystkich księży diecezji zwołane przez biskupa Emilio. W trakcie drogi częściowo w drodze towarzyszy nam ks. Kazik, więc korzystamy z Zigą i razem jedziemy z nim w jego większym samochodzie. Ale po pół godzinie rozstajemy się i jeden z nas trafia na pakę samochodu ks. Wacka. Wacek co chwilę przeprasza nas za te niedogodności, ale to przecież Afryka i ludzie tak tu  często podróżują. Widzimy po drodze wiele samochodów przepełnionych ludźmi na pakach.

Po drodze wstępujemy do liderki jednej ze wspólnot, która przekazuje Wackowi pieniądze na zakup koszulek i materiałów z nadrukiem loga jubileuszowego diecezji Monze (50 lat istnienia). Potem po ok. 2 godzinach przyjeżdżamy do stolicy diecezji i wstępujemy do kurii. W drzwiach witamy się z przypadkowo wychodzącym biskupem. Ks. Wacek w tutejszym wydziale duszpasterskim załatwia swoje sprawy. Ja z ciekawością oglądam niskie, parterowe budynki, z doskonale nawadnianą i strzyżoną trawą wokół.

Ośrodek rekolekcyjny to kompleks małych domków z trzema pokojami po dwa łóżka każdy (a więc może w jednym nocować od trzech do sześciu osób). Domków jest dwadzieścia. Wacek podkreśla, że przez cały czas odbywają się tu rekolekcje. On sam przeżywał tu swoje pierwsze trzydziestodniowe rekolekcje ignacjańskie. Spotkanie kapłanów diecezji rozpoczyna się od kolacji. Spotykamy oprócz ok. 50 kapłanów Zambijczyków Irlandczyka – tutejszego seniora, który jest proszony o poprowadzenie modlitwy wstępnej Spotkaliśmy go już w Mazabuce na sobotnich uroczystościach. Także dwóch Włochów z archidiecezji mediolańskiej (jeden z nich właśnie kończy 12 lat posługi w Zambii i musi wracać do diecezji) oraz dwóch Polaków: ks. Michała z archidiecezji częstochowskiej i ks. Marka z sosnowieckiej. Nareszcie można z kimś pogadać w normalnym języku bez tłumacza! Kolacja to gril i szwedzki stół z kilkoma potrawami. Oczywiście grill to nie kiełbaski jak u nas tylko kurczak, wieprzowina, wołowina lub ryba.  Najlepiej nam smakują jabłka, pomarańcze i bardzo słodkie banany, bo nie mieliśmy okazji ich ostatnimi dniami jeść. Nagle (jest godzina 19.30) gaśnie światło. Poprzednio i tak niewiele było widać, a grill cieszył się popularnością, bo było przy nim dość ciepło i jasno.  Nikomu wyłączenie prądu nie przeszkadza. Nas nawet zachwyca, bo dzięki temu patrzymy urzeczeni w niezwykle gwiaździste niebo. Ks. Marek tłumaczy nam położenie Drogi Mlecznej. Jesteśmy na jej krańcu i z tego miejsca Afryki widać ją jako smugę bardzo gęsto usianych gwiazd od jednego krańca horyzontu do drugiego, nad nami w zenicie. Rzeczywiście dostrzegana jest stąd  jako smuga „mleka” (stąd nazwa Droga Mleczna) – gwiazdy bowiem są tak gęsto usiane, że tworzą swego rodzaju białe wstęgi.