Parafia św. Jadwigi w Chorzowie

Spodobało się Bogu zbawić ludzi nie inaczej jak tylko we wspólnocie…

Aktualności Blog Farorza

Pielgrzymi nadziei – Meksyk 2025 (10)

Dzień 10 – 26.02.2025

Mała poprawka do wczorajszej części. Claude Monet malował o różnych porach dnia i roku oczywiście katedrę w Rouen, a nie w Chartres. Przepraszam wielbicieli impresjonizmu i twórczości Moneta. Wczoraj po kolacji usiłowałem przejść z jadalni w kierunku windy. Nie udało się. Pewne kobiety (nie pamiętam już które – niech się same przyznają) porwały mnie do tańca, bo obok jadalni jest wieczorem (tylko do 24.00) dyskoteka. „Nic nie robić, nie mieć zmartwień, chłodne piwo w cieniu pić…” jakże te słowa, puszczane przez dwóch Meksykanów za mikserem,  pasują tutaj w  Acapulco. Tańczyłem ponad godzinę, ale za to dobrze się spało. Okazało się, że niektórzy mieli problemy z dojściem  w Valle de Bravo do doliny motyli, a tutaj – proszę lwy i lwice parkietu! Muszę przyznać, że spośród kilku grup pielgrzymów (może lepsze słowo w tym wypadku byłoby turystów) to właśnie dziewczyny i chłopaki z naszej grupy zainicjowały to parkietowe szaleństwo. Ci  przy „rozdzielczym stole”  doskonale wyczuwali, że dobrze od czasu do czasu zagrać coś rodem z Polski.

Ale mimo wszystko jesteśmy pielgrzymami. Dzisiaj na terenie hotelu o 10.00 (u Was plus 7 godzin) Msza św. z jutrznią, a o 15.00 planujemy koronkę plus różaniec, a wcześniej 20 min. dla super chętnych. Godzinki. Modlitwy nam na pielgrzymce nie brakuje. Oprócz w/w odmawiamy jeszcze  Anioł Pański i nieszpory. Muszę przyznać, że nasz przewodnik Kordian nie skąpi nam czasu na modlitwę. Z wielkim szacunkiem traktuje ten punkt programu. „A jeśli w niebie mi ktoś wypomni, że ograniczałem czas na modlitwę, to co?” skwitował moje wątpliwości, że być może zabieram mu czas. Jest go zresztą bardzo dużo, zwłaszcza w czasie rozlicznych przejazdów, choć drogi nie zawsze są tu najlepsze. Kierowca Pablo pędzi czasem 140 na godzinę. Autobus się chwieje na wszystkie strony. Dla osób z problemami lokomocyjnymi niektóre fragmenty są mocno doskwierające. Bawią mnie takie znaki drogowe w kształcie literki „s” u nas niespotykane ( u nas najwyżej „uwaga podwójny zakręt”) , a wczoraj jak zjeżdżaliśmy z Taxco to tych zakrętów było czasem naraz  po 4, 5 i więcej.

Jak już wspomniałem jesteśmy w części Acapulco turystycznej ze względów bezpieczeństwa. Wokół hotelu dwa baseny ze słodką wodą. Teraz jest 30 stopni (odczucie 33 stopnie). I tak jest tu cały rok. W lecie chyba jeszcze cieplej. Wilgotność 59 %, lekki wiatr. Wschód słońca 6.59, zachód 18.45. Widok z okna pokoju na XI piętrze oszałamiający. Cała zatoka Acapulco, po lewej strzelista wysepka, po prawej ciąg kilku mniejszych wysepek. Duże fale tutaj są chyba spowodowane głębokością morza. Przypomina mi się wizyta w Nazare w Portugalii w tamtym roku (w czasie parafialnej pielgrzymki do Fatimy i Santiago de Compostella). Tam fale sięgają nawet 20 m. Jest to spowodowane głębokim rowem w morzu i wypychaniem wody przez wiatry, szczególnie zimą. Mogłem to widzieć na poglądowym filmie – ów mechanizm powstawania dużych fal. Tutaj fale nie są tak wielkie, ale taka półtorametrowa wystarczyła, aby moja duża siła ciążenia (czytaj waga) nie uchroniła mnie od bolesnego upadku. Rano odmawiając psalmy godziny czytań natrafiam na słowa: „Ty ujarzmiasz pyszniące się morze, Ty poskramiasz jego wzburzone fale” (Ps 89, 10). Jakże adekwatne słowa to tego co widzę i słyszę (tak – wielkość  tych fal jest słyszalna!) tak pięknie z 11 piętra mojego pokoju hotelowego. Po Mszy udaję się do małego basenu hotelowego, by trochę popływać. Wyczytuję z internetu, że temperatura wody w lutym jest tutaj 28 stopni (a w październiku nawet 30 stopni). W basenie jakby ciut chłodniej. Basen na mniej więcej 10 metrów długości. Po jednej stronie (której nie widziałem z góry z mojego pokoju) bar, tak, że nie trzeba wychodzić, by się częstować. Niestety tylko same niezdrowe napoje Coca Cola, Sprite, piwo, wino tudzież jakieś lemoniady z alkoholem i autorskie zestawy ( wino z cocą, wódka z Fantą, lemoniada z innym alkoholem itd.). Można puścić wodze fantazji. A wszystko szkodliwe, z nadmierną ilością cukru i trucizną w postaci wszelkiej maści alkoholu. Korzystam z wody i świeżo wyciśniętego soku cytrynowego. Znakomicie gasi pragnienie nie tylko w Acapulco.

Po południu trzy w jednym dla chętnych. 14.40 Godzinki, 15.00 Koronka i po niej różaniec tak, żeby zdążyć na  zbiórkę przed wycieczką statkiem wokół zatoki o 15.45. Ciekaw jestem ilu pątników? Turystów? Skorzysta z daru wspólnotowej modlitwy. O tym będę już pisał wieczorem po powrocie czyli naszego 2.00-3.00 w nocy.

Okazało się, że Godzinki śpiewałem z dwiema osobami, a na koronce i różańcu była nas w sumie jedenastka. PO modlitwach podjeżdżamy autobusem do przystani. Wsiadamy na statek pod znajomo brzmiącą nazwą „Bonanza”. Okazuje się, że 90% uczestników wycieczki to Polacy.  Meksykański kapitan statku jest tłumaczony jedynie na polski.  Spotykam rodziców znanego nam ks. Karola Faja, którzy dołączyli się do grupy ks. Michała Psiuka z Tychów. Wycieczka jest dwugodzinna. Celem jakby pokazanie willi znanych aktorów, reżyserów, piosenkarzy, sportowców czy polityków,  którzy wybrali sobie Acapulco na miejsce budowy czy kupna swoich domów. Kogo tu nie było na stałe czy w najdroższych hotelach: John Kennedy z małżonką, Elizabeth Taylor, John Wayne, Placido Domingo, Hugo Sanchez, Roman Polański, Elvis Presley, Michael Jackson, Ernest Hemingway i sporo nieznanych mi skądinąd osób. Jak wspomniałem wybrzeże jest tu najczęściej strome, a więc zabudowane są wzgórza otaczające zatokę Acapulco. Jedynie wyspa La Roqueta stanowiąca naturalny falochron dla zatoki nie jest w całości pokryta willami. Przeciwnie,  stanowi rezerwat dla flory i fauny tutejszej. Wille, gdzie metr kwadratowy kosztuje 8 tys. dolarów nie robią na mnie specjalnego wrażenia. O wiele bardziej podoba mi się klifowe wybrzeże z mieniącymi się kolorami skałami, bardzo małe zatoczki z ekskluzywnymi plażami. Pacyfik, na który wypływamy opuszczając zatokę jest mocno wzburzony. Wiatr stanowi zagrożenie dla naszych  słomkowych kapeluszy. Kapitan coś wspomina o wielorybach, ale – myślę – to tak na podpuchę dla turystów. Okazuje się jednak, że rzeczywiście spotykamy wieloryba. Wynurza się i zanurza ukazując swój dziób (czy pysk, jak to nazwać) i swój ogon.  Trudno go sfotografować, ale mamy satysfakcję, że widzieliśmy go na wolności. Nie wiem czy gdziekolwiek jest możliwość oglądania go w jakimś oceanarium. Rekiny już widziałem we Wrocławiu i Barcelonie, ale o wielorybie nie słyszałem.  Na końcu wycieczki, gdy statek zawraca widzimy kolorowy amfiteatr umiejscowiony na szczycie klifu wcinającego się w morze, a obok ostatni punkt naszego programu dzisiejszego, skałę La Quebrada z której mamy podziwiać słynne skoki do wody. Ale tam podjeżdżamy autobusem parę minut od strony lądu. Paru śmiałków przechodzi pośród nas oglądających, potem schodzi na poziom wody, przepływają na drugą  stronę tej szczeliny. Szczelina powstała na skutek wybuchu dynamitu. . Bohaterowie tej prezentacji niesamowicie zwinnie wspinają się na szczyt 30 metrowej skały na szczycie której jest kapliczka Matki Bożej. Potem skaczą z niższego poziomu, potem średniego i najwyższego. Ostatni skoczek czyni jeszcze w trakcie lotu salto jak skoczkowie na zawodach pływackich z wieży. Po nim kolejny i ostatni zapala dwie pochodnie i przy zgaszonych światłach ( wszystko odbywa się wieczorem po zachodzie słońca) skacze efektowanie do wody. Skoczkowie muszą wyczuć najwyższy poziom fali, aby nie rozbić się o skały. Z niektórymi z nas zastanawiam się nad sensownością tej rozrywki dla turystów. Jeden kiedyś połamał ręce, a zagrożenie utratą życia jest bardzo duże. Bilet wstępu dla każdego z nas wynosi 5 dolarów plus do tego – zwyczajowe tu napiwki – o które skoczkowie proszą nas – oczywiście łamaną polszczyzną przy opuszczeniu platformy z której oglądaliśmy widowisko.