Dzień 5 – 21.02.2025
Przy śniadaniu wielu z nas stwierdza, że ten hotel „Misja Aniołów” jest lepszy niż ten w mieście Meksyk. Przede wszystkim wszyscy są na parterze (w poprzednim hotelu większość z nas mieszkała na 8,9 czy 11 piętrze i czekanie na windy zajmowało dużo czasu). Z pokoi wychodzi się do parku z palmami, drzewami (pod którymi są siatki, aby ptaszki ćwierkające od rana nie brudziły karoserii samochodów stojących pod nimi), krzewami i kwiatami. Poza tym pogoda jest tutaj w Oaxaca lepsza. Słoneczko od rana, 73 stopnie F – jak powiedział nam Kordian (w Stanach są tylko Farenheity). Ale zaraz podał przelicznik „odejmijcie 30 i podzielcie przez dwa”. To tak mniej więcej będzie znany nam Celsjusz. Na śniadanie serwują m. in. bezpośrednio przygotowywane tortille wszelkiej maści (tortilla jest z kukurydzy – tutaj podstawa wyżywienia).
Zwiedzamy Oaxaca. Zostało założone przez Hiszpanów jako trzecie miasto w Meksyku (po Veracruz i Mexico City). Układ idealnie geometryczny. Architektem był Gonzalo Bravo. Aztekowie też tak budowali, ale Bravo wzorował się tym razem na stolicy prymasowskiej Hiszpanii – Toledo. Nawet wielkość tutejszej starówki jest ta sama. Mieszkali tu Zapatekowie słynący z umiejętności w zakresie wyrobu biżuterii. Dlatego Hiszpanie zbudowali tutaj to miasto. Poza tym w innym miejscu, niedaleko, mieszkali Aztekowie i teren przyszłego Oaxaca był terenem handlu między tymi plemionami. Idziemy ulicą 5 maja, bo ten dzień to największe święto narodowe. W tym dniu w 1862 roku Meksykanie pokonali Francuzów, którzy za cesarza Napoleona III chcieli osadzić na tronie Meksyku Maksymiliana Habsburskiego i tym samym podporządkować sobie państwo. Dostali łupnia i niezależność powstałego w 1821 roku państwa została ocalona. W latach 1908-1913 kolejna rewolucja przyniosła zniesienie resztek systemu feudalnego. Ogłoszono w Oaxaca z balkonu przy głównym placu preambułę nowej konstytucji i 10 zasad państwa meksykańskiego. Odwiedziliśmy największy plac targowy i manufakturę czekolady. Zobaczyliśmy i wzięli do ręki owoc kakaowca, który jest bardzo lekki. W przeciwieństwie do kawy, kakao jest tutaj uprawiane. Ziarna kakaa podlegają fermentacji, osuszeniu i zmieleniu. Aztekowie dosypywali tylko maki kukurydzianej i papryczki ostrej oraz wanilii. Mieszało się to i piło na zimno. Napój dla elity, najważniejszych osób w państwie. Napój bogów. W czasach kolonialnych zaczęto doprawiać cynamonem oraz cukrem i pieprzem (przywiezione przez Hiszpanów). Ten sposób dotarł też do Europy. Jest kultywowany w Modice na Sycylii.
Następnie jedziemy do pięknego kościoła św. Pawła z XVII wieku w Mitla. Sprawujemy Mszę św. razem z inną grupą Orbi Travel z Cieszyna pod przewodnictwem ks. Jacka dziekana i proboszcza parafii św. Marii Magdaleny w Cieszynie. Jak nasi kościelni Mirek i Grzegorz zobaczą welon, którym nakryty był kielich przed Mszą to chyba będą mieli niezły ubaw.
Następnie zwiedzamy obszar archeologiczny w Mitla – drugi pod względem znaczenia w tym rejonie (po Mount Alban, które zwiedzimy jutro). Tutaj swoja kulturę rozwinęli Zapatekowie. Budowali z kamienia w przeciwieństwie do Azteków, którzy znali cegłę. Również nie znali łuków jak odpowiadający im mniej więcej czasowo Grecy. Widzimy zaledwie 10 % ich budowli i to jeszcze zrekonstruowanych. Kult geometrii, geometrycznych wzorów, układanych niczym mozaiki. Bo ta symetria to oddanie czci Bogu. Same wzory były układane jak u nas klepki parkietu. Wykorzystywali skałę wulkaniczną, a więc łatwą do obróbki. Zaprawę robili z skruszonego wapienia, piasku i kaktusa. Tak, sok z agawy jest bardzo gęsty i kaktusy akurat nadają się do tego. Ponieważ jest to teren częstych trzęsień ziemi, trzeba to było uwzględnić w konstrukcji budowli. Są ich budowle nieco pochyłe ku górze. Elementy montowano na specjalnych klinach. To co widzimy w Mitla to właściwie nekropolie, cmentarze i świątynie. Wierzono mocno w życie pozagrobowe, czasem rozumiane jako reinkarnację. W Mitla byli chowani ludzie znaczniejsi dla ich społeczności. Chowano ich z różnymi narzędziami, darami, które po czterech lub dziesięciu latach wymieniano. Świątynie mają charakterystyczny układ. We wnętrzu pod dachem kapłani przygotowywali się do składania ofiar, procesji, a następnie wychodzili na zewnątrz, gdzie składano ofiary. A propos trzęsień ziemi. Ponoć mamy ich czasem kilka na dzień, ale ich nie odczuwamy. „Czasem kawa się trochę sama miesza” stwierdza żartobliwie Kordian.
Kolejnym punktem programu jest obiad w lokalnej restauracji. Full wypas. Bufet obficie zastawiony różnorodnymi potrawami. Kosztuję odrobinę kurczaka po meksykańsku. Pali w gardle niemiłosiernie. Więc zapełniam talerz prawie wyłącznie warzywami. Pełno ich, surowe, gotowane, sałatki znakomicie przyprawione. Niesamowite bogactwo smaków. Staję się wegetarianinem. W ogóle staram się jeść w Meksyku jak najmniej mięsa. Wzorem Azteków, którzy znakomicie funkcjonowali opierając swoje menu na fasoli, kukurydzy, owocach, warzywach.
Po obiedzie odwiedzamy warsztat produkujący słynną wódkę z robalem Mezcal. Robi się ją z agawy. Agawa tuż przed zakwitnięciem gromadzi w swym jądrze cukry monosacharynowe i trzeba wydobyć rdzeń kaktusa, jego „serce” swego rodzaju miąższ. Bo w nim jest najwięcej monosacharyny i innych minerałów cennych dla dalszego wzrostu agawy. Ten kaktus, aby zakwitnąć, pobiera te dobre substancje w sobie do tego rdzenia i pnia którym wystrzela w górę, aby wykorzystać je do nektaru, który przyciągnie do kwiatostanu owady. Ważny jest odpowiedni moment do pobrania rdzenia, zanim tek cukry i in. minerały przejdą w górę. W tym rdzeniu są czasem owe robaki, a właściwie larwy robaków gusanos de maguey (z hiszpańskiego „robaki agawy”), które mogą trafić do procesu produkcji mezcalu. Następnie – jak to zauważył ks. Piotr – ognisko bez ognia. Zakopuje się agawę pod ziemią w dużym kilkumetrowym kręgu i pali się? Za dużo powiedziane. Raczej wędzi się, dusi agawę przez tydzień. Odbywa się to przy pomocy drzewa, ale gdy byliśmy przy tym załadowanym kręgu nie czuć było żadnego swędu, jakiegokolwiek ognia. Mogliśmy degustować kawałki agawy po tym procesie. Brązowe, nasączone słodkim syropem. Potem wkłada się agawę do żarna i kamieniem młyńskim ciągniętym przez muła czy osła wygniata ów syrop. Wlewa się do kadzi, dodaje 200 l gorącej wody i wszystko podlega fermentacji. Potem była degustacji tej wódki po sześciomiesięcznym leżakowaniu, rocznym i bodaj 6 letnim. Im starsza tym bardziej brązowa i lepsza. „Fajnie byłoby być alkoholem. Leżeć przez rok, nic nie robić i jeszcze nabierać wartości” – skomentował nasz niezrównany Kordian. Ma 38 % alkoholu.
Ostatnim punktem programu dzisiaj była wizyta w Tule. Miejscowości, gdzie znajduje się najstarsze i największe drzewo w Ameryce. To cypryśnik meksykański (krewny cypryśnika błotnego – ten widziałem w ogrodzie botanicznym w Krakowie.) Cechy tego drzewa: rośnie w pobliżu rzek. Może żyć 2 tys. lat. Jego drewno odporne jest na wilgoć. Robi się z drewna cypryśnika meksykańskiego doskonałe i najdroższe meble. Jego drewno jest droższe niż granit. Okaz w Tule ma 42 m obwodu pnia, średnicę 14,5 m, wysokość 40 m, wiek 1500-3000 lat. Niektórzy eksperci mówią nawet o 6 tys. lat. Waży 550 ton. Narodowy skarb Meksyku. Kiedy stoi się pod takim drzewem człowiek niemal otwiera usta ze zdziwienia i zachwytu. W ogóle w Ameryce są najwyższe drzewa na świecie. Amerykańskie redwoody kalifornijskie mają nawet 127 m wys. Nie należy ich mylić z sekwojami. Występują w obu Kaliforniach: amerykańskiej i meksykańskiej. Są odporne na ogień. Pożary im nie szkodzą, a przeciwnie – pomagają, bo wykaszają konkurencję. Miotaczami ognia opala się te drzewa. Przeżywają to co my u dentysty – swego rodzaju higienizację.












