Dzień 7 – 23.02.2025
W czasie naszej wędrówki spotykamy wiele grup polskich pielgrzymów. W dniu naszego przyjazdu 17 lutego do Meksyku przyleciało 15 grup pielgrzymkowych z samej Polski. Ciągle niedostępna jest dla biur podróży Ziemia Święta, więc Meksyk jest tym bardziej popularny. Spotkaliśmy na naszej trasie ks. Szymona Kosa z grupą z Knurowa (i to kilkakrotnie), ks. Marka Bernackiego z Rybnika, wspomnianego ks. Jacka z Cieszyna, także księży z diecezji gliwickiej z grupami. W miejscach, hotelach gdzie jesteśmy język polski jest na porządku dziennym.
Wczoraj wpadłem w atak śmiechu w czasie przechodzenia przez starówkę Puebli. Pełna skrzyżowań, także ze światłami. Podchodzimy. Kordian informuje: „Czerwone”. Stajemy. „Gdzie jest to czerwone?” „No jak to? Nie widzicie? Jest czerwone”. Trzeba patrzeć na światła teoretycznie dla kierowców, żeby wyciągać wniosek o światłach dla siebie. Nie ma często świateł tylko dla pieszych, jak u nas. Kordian próbuje nam udowodnić, że to normalna sytuacja, że trzeba myśleć przy skrzyżowaniu itd. Nie mogę tego zrozumieć.
Wczoraj na kolację nie było bufetu i okazji – dla mnie – do obżarstwa. Pierwsze danie to zupa aztecka jak stwierdził Kordian. Czyli trochę ryżu, małe kawałki awokado, sera i trochę jarzyn. Wszystko zalewane rosołkiem. Używam tego zdrobnienia, gdyż oczka w tym rosole były bardzo małe. Na drugie danie potężny kotlet z kurczaka, grillowany (choć taki trochę al dente jak mówią Włosi), jeden duży ziemniak pokrojony na 4 części i trochę zielonej sałaty. Super! Śniadanie następnego dnia smakowało mi z najlepszą przyprawą do wszystkich potraw czyli głodem.
Jedziemy do Ocotlan (czytaj Ociotlan). Wczoraj była wieczorem burza. Powietrze czystsze, więc po drodze widać wulkany dominujące nad okolicą. Jeden z nich to Popocatepetl czyli El Popo, bo i Meksykanie mają kłopoty z wymawianiem pełnej nazwy tego wulkanu. Na El Popo chmura schodzi szybko ze szczytu. To efekt wyziewów wulkanu. Niszczy wszystko po drodze. To masa piroplastyczna, a nie para jak można by pomyśleć. Dlatego nie można się tam wspinać. Po prawej wulkan La Malinche (czytaj Malinczia) pełna nazwa też nie do wymówienia dla „Matlalcueyetl”) – czyli zdrajca, ten który wyrzekł się swej tożsamości. Wulkany na szczytach są pięknie ośnieżone. W świetle porannego słońca wyglądają cudownie. Jakże w tym kontekście brzmią słowa kantyku trzech młodzieńców, który przed chwilą śpiewaliśmy w jutrzni: „Błogosławcie Pana góry i pagórki, błogosławcie Pana lody i śniegi”.
W Ocotlan jest sanktuarium Matki Bożej. W 1541 roku objawiła się Ona Indianinowi Juan Diego Bernardino, który był ministrantem w parafii franciszkańskiej. Była epidemia i Bernardino chciał zaczerpnąć wody dla swojej chorującej rodziny. Na drodze ukazała mu się Matka Boska. „Chodź za mną, a Ja ci pokażę prawdziwe źródło. Kto z niego wypije będzie zdrowy”. Bernardino zaczerpnął wody wskazanej przez Matkę Bożą. Zaniósł do rodziny, który wypiła i została uzdrowiona. Idzie z tym objawieniem do franciszkanów Wraz z nimi wraca do miejsca objawień. Na miejscu franciszkanie rozłupują największe drzewo, i z znajdują w nim figurkę Matki Bożej, obecnie czczoną w sanktuarium. Figurka Matki Bożej ma 148 cm wysokości. Jest z drzewa sosnowego. Pierwsze wzmianki pisemne o tym wydarzeniu pochodzą z 1588 roku. Ciekawym miejscem w sanktuarium jest kaplica sukienek. Wybrane kobiety, z odpowiednim świadectwem moralności co jakiś czas brać udział w myciu, dekorowaniu figurki Maryi, robieniu jej makijażu, peruki. Włosy dla niej ofiarują młode dziewczęta. Na miejscu przed sanktuarium oglądamy studnię z kiedyś cudowną wodą. Niestety dzisiaj woda z niej jest niezdatna do picia. Kiedy podjeżdżamy pod sanktuarium jesteśmy pod wrażeniem wspaniałej bieli fasady kościoła, także bramy na dużym placu przed świątynią. Tym bardziej, że jest bardzo słonecznie i trzeba uważać, żeby nie przesadzić z wystawianiem naszego ciała na intensywne promienie słoneczne, mimo, że temperatura jest ok. 23 stopni Celsjusza. Biel niczym ta z Ewangelii, kiedy opisuje się szaty Jezusa w czasie przemienienia na górze Tabor: „lśniąco białe jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła” (Mk 9,3), „odzienie stało się białe jak światło’ (Mt 17, 1). Tutaj w bocznej kaplicy sprawujemy niedzielną Eucharystię. Po niej stoimy na placu, czekamy na wszystkich. Nagle, niektórzy z nas (pani Teresa Lichota z córką) zauważają ciekawe zjawisko. Kiedy spojrzymy na końcówkę wieży z krzyżem na tle słońca, widzimy wokół tarczy słońca pierścień zawierający kolor tęczy (wewnątrz czerwony, fioletowy na zewnątrz). To zjawisko optyczne zwane halo obserwowane wokół tarczy słonecznej lub księżycowej – wyjaśnia nam pani Jolanta Wadowska fizyk ze szkoły salezjanów w Świętochłowicach.
Kolejnym punktem naszej pielgrzymki jest Cholula (czytaj Ciolula). Tam w czasach prekolumbijskich było czczone bóstwo wiatru, wiedzy i piorunów. Konia z rzędem, kto za pierwszym razem wymieni imię tego boga. Quetzalcoatl. Już 2,5 tys. lat temu. Stąd piramida Cholula – największa w świecie piramida pod względem objętości (4,5 mln metrów sześciennych). Hiszpanie zbudowali kościół Matki Bożej Dobrej Rady na szczycie. Ale pielgrzymują tu także wyznawcy pierwotnych religii, w nawiązaniu do wcześniejszych wierzeń praktykowanych na tym miejscu. Pioruny już trzy razy zniszczyły krzyż na kościele. Są tu rudy żelaza, które mogą przyciągać pioruny, a nie – jak niektórzy zabobonni sądzą – zemsta dawnych bogów. W czasach Azteków był tutaj ośrodek handlowy. Cholula słynie tradycji kulinarnych m. in. mole – sos z kakao i chili i sos cholula z tego miejsca. (popularniejszy u Meksykanów niż tabasco). Piramida – wys. 56 m. Podstawa ma 450 m na 450 metrów. Z cegły adobe (suszona na słońcu, a nie wypalana). Kiedy podchodzimy pod nią Kordian musi nam wytłumaczyć gdzie jest ta podstawa piramidy, bo robi ona wrażenie góry. Wewnątrz tunele i korytarze, ale nie służyły one – jak w egipskich piramidach – do chowania zmarłych. Piramida powstawała od 300 roku przed do 1200 roku po Chr. Z tym miejscem jest związane wydarzenie z czasów podboju Meksyku przez Cortesa. Przywódcy azteccy chcieli zaprosić Cortesa wraz z jego świtą na ucztę, a następnie wymordować. Księżniczka o imieniu Malinche zdradziła ich i to Cortes dokonał rzezi Azteków, a potem ruszył na ówczesny Tenotchitlan, na którym zbudowano miasto Meksyk
Ostatnim punktem pielgrzymki jest Tonatzintla (już zdążyłem zapomnieć jak się to wymawia). Jest tu uroczy kościółek – przykład baroku indiańskiego, choć – pamiętajmy – słowo Indianin to słowo nieco obraźliwe dla nich. Zmieszały się tu styl rdzennomeksykański i kolonialny. Powstał w XVI wieku. Na miejscu dawnej świątyni Tonantzin (czyt. Tonanczin) – matka ziemi kojarzonej z kukurydzą. Indianie Nahauta ((jez. nahauta to także język Azteków), tutaj czcili swoją boginię, więc Hiszpanie postanowili zastąpić dawny kult kultem Matki Bożej, ale zachowano pewne rdzenne wierzenia. Niezwykłe jest wnętrze owego kościółka. Święci przedstawiani w kościele mają wiele atrybutów zaczerpniętych z indiańskiej sztuki ludowej. Nawet aniołkowie mają wygląd Indian o ciemnej skórze i w pióropuszach. Wszystko tu można w ozdobach z pozłacanego stiuku zobaczyć. Egzotyczne zwierzęta, papugi i jaguary, kwiaty, owoce. Kościółek jest ozdobiony od sufitu aż po sufit. Ciekawe, że jest pod opieką lokalnej ludności, a nie podlega jurysdykcyjnie biskupowi. Nie wolno robić zdjęć, bo właściciele odnawiają i troszczą się o kościół ze sprzedaży widokówek. Oczywiście sprawują tutaj kult księża katoliccy. Kiedy zaglądamy do wnętrza akurat odbywa się chrzest. Ale w ogóle w Meksyku nie są rzadkie przypadki, kiedy jakaś część wiernych, nawet z kapłanem odłącza się od Kościoła instytucjonalnego i tworzy własną odmianę katolicyzmu, nawet z swoimi dogmatami, liturgią . Znany jest przypadek w południowym Meksyku, że taka grupa wiernych sprawuje Mszę św. używając do swej liturgii chleba i coca coli zamiast wina. Taki sobie lokalny synkretyzm czyli pomieszanie wierzeń.






