Parafia św. Jadwigi w Chorzowie

Spodobało się Bogu zbawić ludzi nie inaczej jak tylko we wspólnocie…

Aktualności Blog Farorza Pielgrzymka Austria-Włochy-Szwajcaria 2025

Pielgrzymka do Austrii, Włoch i Szwajcarii – dzień 4

Pierwszym etapem naszego pielgrzymowania jest sanktuarium Madonny del Frassino. Frassino to jesion z włoska. Drzewo to związane jest z objawieniem Matki Bożej w maju 1510 roku. Pewien pobożny rolnik (codziennie odmawiał ze swoją rodziną różaniec) pracował na polu. Ukąsił go wąż. Wydawało się, że jego godziny są policzone. Nagle na jesionie ukazała się Matka Boża i nastąpiło cudowne uzdrowienie rolnika.
Pobiegł do wsi, sprowadził sąsiadów, a na jesionie była malutka figurka Matki Bożej. Zabrano ją do domu, schowano. Sprowadzono kapłana. Zajrzeli do skrzyni, gdzie była schowana figurka, a jej już tam nie było. Wrócili na pole. Figurka znów była na jesionie. Zaczął się kult Matki Bożej. Następowały cudowne uzdrowienia. Wybudowano kapliczkę, a zaraz potem obecny kościół w stylu renesansowym. Na dziedzińcu po prawej i lewej stronie piękne, długie portyki prowadzą do sanktuarium. Wejście zdobi kolejny portyk zwyczajem stylu renesansowego, który nawiązywał do starożytności. Wnętrze kościoła, jednonawowe. Po 5 łuków po obu stronach, każdy zdobiony innym ornamentem. Po prawej stronie niewielka kaplica z cudowną figurką Matki Bożej oczywiście w tle z kawałkiem jesionu.

Oryginalny kawałek jesionu sprzed 500 lat znajduje się w krużganku obok kościoła. Widać na nim upływ czasu. Krużganek ozdobiony jest freskami przedstawiającymi historię św. Franciszka z Asyżu. W drugim krużganku niezliczone wota, obrazy, zdjęcia, opisy cudownych uzdrowień, nawróceń, wysłuchanych modlitw. Wewnątrz głównego kościoła w prezbiterium duże freski przedstawiające cuda eucharystyczne.

Kościół ma znakomitą akustykę. Prowadziłem śpiewy i nie trzeba było żadnego mikrofonu do pomocy. Eucharystii w tym kościele, także jubileuszowym – jak zauważył ks. Grzegorz – przewodniczył dzisiaj ks. Piotr. Znakomita wentylacja, przewiew w prezbiterium tak, że nie zdążyliśmy się w naszym albach spocić.

Od dwóch dni w prezbiterium zasiada z nami mój bratanek Franek 10- latek. Wzorowo uczestniczy we Mszy w białej albie. Siedzi pośród nas bardzo spokojnie. Wczoraj w katedrze trydenckiej siedział pośród kapłanów, a ponieważ na modlitwę eucharystyczną podeszliśmy do ołtarza został sam na sediliach. Gdy nadeszła pora znaku pokoju, wyciągnął symbolicznie rękę na lewo i prawo, „duchowo” przekazując znak pokoju tym, którzy fizycznie nie byli obecni. Dziś siedział sam i gdy Basia zbierała kolektę do woreczka na długim kiju, naśladował ruch wkładania pieniążka do woreczka i „ Bóg zapłać” Basi. Można i tak uczestniczyć we Mszy.

Na ołtarzu zauważyliśmy tacę z wiązankami kłosów pszenżyta. Być może w ostatnią niedzielę mieli tu żniwne. We Włoszech zboża zbierają zdecydowanie wcześniej niż u nas. Pani zakrystianka chwaliła nas za piękny, mocny śpiew. Dziękując zaznaczyłem jak wspaniała akustyka jest w tym miejscu. Urzekło nas skromne, pełne ciszy, a jakże wymowne sanktuarium mające tak długą historię. Bardzo mocny i piękny punkt naszej dzisiejszej pielgrzymki.

Następnym punktem jest Sirmione nad jeziorem Garda. Jest to jezioro polodowcowe, największe we Włoszech. Kiedyś większe była Lago Maggiore, a w ciągu wieków zmniejszyło się i mimo, że dzierży nazwę „większe” jest drugim co do wielkości. Jezioro Garda ma 55 km długości, w najszerszym miejscu 12 km szerokości, w najwęższym 4 km. Ma też niespotykaną głębokość. 346 m. Ponieważ światowy rekord zejścia pod wodę jest niewiele mniejszy (ok. 330 m w Morzu Czerwonym) nie brak śmiałków, którzy próbują nurkować tak głęboko. Jeden z nich opowiadał p. Agnieszce naszej pilotce, ze w tej głębinie zamontowano drabiny i „miejsca postojowe” z butlami by ułatwić nie tyle zanurzanie się w jeziorze, które może przebiegać bardzo szybko, ale wynurzanie się, które jest bardzo niebezpieczne i musi się odbywać powoli, z dostosowywaniem się organizmu do ciśnienia na różnych głębokościach. Nasza pilotka znalazła w internecie informacje o trzech przypadkach śmiertelnych Polaków, którzy zanurzyli się za głęboko na swoje możliwości i przypłacili to życiem. Ostatni taki przypadek miał miejsce w 2022 roku.

Wysiadamy na parkingu tuż przed jedynym wejściem – brama do miasta włączoną do ufortyfikowanego zamku Scaligerich. Byli to 13-wieczni władcy – dyktatorzy Werony, których panowanie sięgało po ten „cypelek”, wąski kawałek lądu, który wcina się ostro w jezioro. Wąski, a więc łatwy do obrony. Zamek był wyłącznie fortecą, a nie pałacem mieszkalnym. Zdobią go blanki czyli zwieńczenia murów i wież przypominające ostrza niektórych, do niedawna używanych pił ręcznych do drewna. Cały oblewany jest wodą i przez to trudno dostępny.

Na początku była niezwykle atrakcyjna przejażdżka motorówką w dwóch grupach wokół przylądka i tym samym miasteczka Sirmione. Nasz kapitan, sternik i marynarz w jednej osobie Franco tryskał humorem od początku, gdy tylko dowiedział się, że jesteśmy Polakami. Znał tylko cztery słowa po polsku: dzień dobry, dziękuję, proszę i bąbelki. Tajemnica znajomości tego ostatniego słowa wyjaśniła się w trakcie pływania, kiedy obie motorówki zatrzymały się w pewnym miejscu i zaczęliśmy wypatrywać na powierzchni jeziora owych bąbelków. Okazuje się, że na dnie w niektórych miejscach są źródła termalne i owe bąbelki pokazują na powierzchni te miejsca. I oczywiście po chwili zauważyliśmy bąbelki. Franco zatrzymał się jeszcze przy ruinach starożytnej willi z I wieku po Chrystusie, gdzie obok można było zażywać kąpieli termalnych. To miejsce to Terme Catullo. Willa ponoć miała być własnością rzymskiego poety Katullusa, co ostatnio uczeni podają w wątpliwość. Sirmione wybrała na swoją rezydencją słynna „primadonna stulecia” Maria Callas i 9 lat swego burzliwego życia tam spędziła. Żółty duży dom znajduje się w nieco ustronnej części miasteczka, a park naprzeciw został oczywiście nazwany parkiem Marii Callas. Mój bratanek wykorzystywał opuszczanie steru przez swego imiennika Franca i zasiadał za nim. Poczuł się w pewnym momencie tak pewnie, że baliśmy się, że odpłyniemy pod jego sterem. Na szczęście Franco zabezpieczył stacyjkę motorówki. Na samym końcu po dopłynięciu do zamku od drugiej strony przylądka Franco zakazał nam wstawać, zwinął daszki chroniące nas przed słońcem i przepłynęliśmy przez fosę fortecy pod nisko zawieszonym mostem. Cały czas towarzyszyła nam muzyka taneczna: Acapulco, Mama mia itd. Kołysanie motorówki nie przeszkodziło niektórym na małe, w sensie rozmachu i braku powierzchni, pląsy na pokładzie.

Potem przeszliśmy owo Sirmione, którego długość wynosi 1 km, szerokość kilkaset metrów. Pełno kafejek, lodziarni, restauracji. Wszędzie gwarno i tłoczno. Ciekawą oazą ciszy jest kościół z XV wieku Santa Maria Maggiore.

Zakończeniem dnia był czas wolny. Kilkanaścioro z nas wykorzystało go na popływanie w jeziorze przy niepłatnej kamienistej plaży. Woda czysta, chłodna (w przeciwieństwie do basenu hotelowego). Po niezwykle upalnym i dusznym dniu (temperatura wynosiła 37 stopni) to była prawdziwa rozkosz tak się schłodzić. Niektórzy z nas nie zanurzali się całkowicie, lecz tylko siedzieli sobie na brzegu zanurzając swoje nóżki. Ale od czasu do czasu w pobliżu przejeżdżały motorówki. Im szybciej się poruszały i im większe były, tym większe fale wywoływały. W pewnym momencie fala była tak duża, że nasze panie zostały „przeniesione” przez nią nieco wyżej, wbrew swej woli…