Pielgrzymka do Austrii, Włoch i Szwajcarii – dzień 6
Jeszcze wczoraj nasza pilotka pani Agnieszka (pomieszkuje od wielu lat we Włoszech) podzieliła się z
nami tradycjami funeralnymi Włochów. Wręcz powszechna jest kremacja. Na cmentarzach są często drabinki by móc wejść na poziom kolumbarium gdy urna z prochami bliskiej osoby znajduje się wyżej. Kolumbaria – w imię oszczędności terenu – są często wysokie. Ciekawy zwyczaj panuje w Neapolu. Ciała składa się do ziemi, ubrane w piżamę. Po dwóch latach wydobywa się je, oczyszcza kości, które zostały i składa w małej trumience już na stałe. Dokonuje tego rodzina wzywana przez zarząd cmentarza. W ogóle kremacja w Kościele katolickim została dopuszczona dopiero w 1964 roku i to pod warunkiem, że nie czyni się tego ze zmarłym w imię racji przeciwnych wierze np. że jest to znak braku wiary w zmartwychwstanie ciał. Tak przy okazji kiedyś usłyszałem świadectwo salezjanina, który oprowadzał nas po katakumbach św. Kaliksta w Rzymie. Starożytni palili ciała zmarłych. Chrześcijanie otaczali je czcią, składali do grobowców czy do ziemi, wierząc, że kult oddawany ciału zmarłego jest znakiem wiary w zmartwychwstanie. Stąd mamy mnóstwo relikwii świętych z tego czasu.
Dzisiaj jedziemy do Szwajcarii. Kraj niezwykle bogaty, pełen ciekawych zjawisk. W Sankt Moritz, które jest
naszym pierwszym przystankiem po raz pierwszy zorganizowano pod koniec XIX wieku zawody alpejskie,
zawody w łyżwiarstwie figurowym. Zbudowano pierwszy tor lodowy na zawody bobslejowe. To tutaj narodziła się egzotyczna dla nas dziedzina sportu zimowego jaką jest curling. Tu też odbyły się pierwsze zawody w polo na lodzie. Jak są podkute te konie wiedzą chyba tylko Szwajcarzy. Z nowinek technicznych to tu zapaliła się pierwsza żarówka w Szwajcarii w hotelu w 1878 roku. Początkowo Sankt Moritz było kurortem letnim, a potem przekształciło w centrum sportów zimowych. Przyjemnie było wyjść z autobusu. Temperatura na zewnątrz tutaj to zaledwie 15 stopni w cieniu ok. godz.9.00. Tutaj wsiadamy do kolejki alpejskiej Bernina Expres, która niezwykle malowniczą trasą wiezie nas do Chur. Dwugodzinna przejażdżka. Okna w wagonach są odpowiednio duże, żeby można było zrobić zdjęcia. W ostatnim wagonie można je nawet otwierać ułatwiając sobie utrwalanie niezwykłych widoków. Wspaniałe granie, wyniosłe szczyty, przepiękne doliny, potoki, wodospady – dużo pięknych wrażeń. „Błogosławcie Pana góry i pagórki, błogosławcie Pana źródła i strumienie” chciałoby się śpiewać. Dzisiaj rano w jutrzni – w święto św. Tomasza Apostoła – akurat śpiewaliśmy kantyk trzech młodzieńców z księgi Daniela.
Szwajcaria to oczywiście słynne zegarki (choć nasza kolejka była spóźniona 20 minut), banki, ale także kult
krów. Tak dosłownie. Jest święto krowy. Wielu z prawdziwym zamiłowaniem je hoduje. Pani Agnieszka
oglądała film o pewnym mężczyźnie, który nie wyjechał do miasta – jak inni młodzi jego rówieśnicy – ale
poświęcił się hodowli. Każda z jego krów ma swoje imię. Jest pielęgnowana. Czyszczone są kopytka po
powrocie z pastwiska. Polerowane są różki. Krowy są wręcz czule traktowane. W filmie była też scena jak
hodowca śpi obok krowy na pastwisku. Przypomniał mi się idylliczny opis z drugiej księgi Samuela, gdy
Natan przez przypowieść budził sumienie Dawida po grzechu z Batszebą i zamordowaniu Uriasza: „Biedak nie miał nic, prócz jednej małej owieczki, którąś nabył. On ją karmił i wyrosła przy nim wraz z jego dziećmi, jadła jego chleb i piła z jego kubka, spała u jego boku i była dla niego jak córka” ( 2 Sm 12, 3). Ale w
Szwajcarii dba się nie tylko o zwierzęta, ale także, a może przede wszystkim o niepełnosprawnych. Osoby z zespołem Downa można spotkać nawet na recepcji w hotelach i nie jest to jakąś rzadkością. Robi się wiele by te osoby zintegrować ze społeczeństwem.
W Szwajcarii panuje swego rodzaju kult pracy. Jest tylko 30 % ludzi z wyższym wykształceniem, reszta mając wykształcenie zawodowe, techniczne znajduje zatrudnienie, które bardzo sobie ceni. Przerwa na lunch trwa godzinę. W tym czasie mieszkańcy Zurichu w okresie lata wychodzą sobie nad rzekę Limmat, by się wykąpać. Stres spowodowany kultem pracy owocuje też niestety dużą liczbą samobójstw w tym kraju. Kiedyś osoba związana z Ruchem Światło-Życie była w Szwajcarii i zatrzymała się na wysokim wiadukcie, chcąc podziwiać widoki i robić sobie zdjęcia. Ponieważ była sama natychmiast pojawiły się służby mundurowe z zapytaniem czy pani nie potrzebuje pomocy, jak się pani czuje itd. Pani
Agnieszka opowiada, że niestety popularną forma odebrania sobie życia jest położenie się na torach. Kiedy pociąg nagle się zatrzymuje z enigmatycznego komunikatu wszyscy wiedzą co się stało.
Panuje w tym kraju niezwykłe poczucie sprawiedliwości i uczciwości. Zaginiony ks. Krzysztof Grzywocz
opowiadał, że gdy przebywał w Szwajcarii w małej miejscowości wszedł do sklepiku małego coś kupić. Kiedy chciał zapłacić okazało się, że nie ma sprzedawcy. Zapytał przypadkowego przechodnia jak ma to zrobić. Proszę zostawić pieniądze tam w koszyczku, ewentualnie wydać sobie resztę – usłyszał w odpowiedzi. To dla nich coś oczywistego, że nikt nie ukradnie. Gdy ktoś się wyłamuje z ich tradycji, jest natychmiast piętnowany i odrzucany przez społeczność. Kiedy po jakimś czasie spotkał właściciela, ten zapewnił go, że ten system tu się sprawdza i nawet wychodzi na lekki plus. Nikt pieniędzy nie kradnie. Pełna samoobsługa. W Gdańsku – opowiadała nam nasza przewodniczka po Zurichu też pani Agnieszka – jest też taka inicjatywa związana ze sprzedażą malin – Malinogród. W pierwszym dniu skradziono z tego sklepu lodówkę. Potem ją odzyskano i sprawa nadal funkcjonuje.
W Zurichu wysiedliśmy na dworcu autobusowym i przeszliśmy obok pięknie wyglądającego Muzeum
Narodowego Szwajcarii. Zbudowano obiekt ledwo 100 lat temu, a wygląda jak renesansowy pałac z
wieżyczkami, ciekawym boniowaniem (czyli zewnętrznym ukształtowaniem kamieni, z ich chropowatością)
elewacji zewnętrznej. Na centralnym miejscu wykuta w kamieniu, pięknymi gotyckim pismem modlitwa:
Domine conserva nos in pace (Panie zachowaj nas w pokoju). Wszak Szwajcaria szczyci się swą neutralnością. Nie uczestniczyła ani w I ani w II wojnie światowej. Dlatego też sporą część społeczności miasta tworzą Żydzi. Oczywiście większość stanowią chrześcijanie reformowani wywodzący się od XVI-wiecznego reformatora, Ulricha Zwinglego. Poszedł on dalej niż Marcin Luter. Zniósł celibat księży, ofiarny charakter Mszy św. (w katedrze Kościoła reformowanego zamiast ołtarza jest duży egzemplarz Pisma Św.), kult świętych (wyrzucono z katedry także obrazy świętych i zniszczono witraże ich przedstawiające), zniesiono zakony, sakramenty (prócz chrztu św.) itd. Zurich był głównym ośrodkiem tej reformy Zwinglego. Katolików jest zdecydowana mniejszość. Sprawowaliśmy Mszę św. w pięknie odnowionym katolickim kościele św. Piotra i Pawła.
W naszym spacerze przechodzimy przez ogromny dworzec kolejowy. Zurich jest największym miastem
Szwajcarii – 450 tys. mieszkańców. Z dworca codziennie odchodzi 2 tysiące pociągów, a więc praktycznie
częściej niż jeden na minutę. Ciekawym jest zegar umieszczony nad peronami. Gdy sekundnik dotrze do 12 przez chwilę się zatrzymuje. Ma to zapewnić synchronizację z innymi zegarami i wzmocnić punktualność. Jak się przekonaliśmy dzisiaj w Berninie różnie z tym bywa. W głównej hali dworca olbrzymia koszulka piłkarska, ponieważ w Szwajcarii rozpoczęły się właśnie mistrzostwa Europy w piłce nożnej kobiet. Koszulka mieni się różnymi barwami i reklamami mistrzostw. Niestety gospodarze (czy gospodarki?) przegrały na inaugurację z Norweżkami 1:2. Polki grają jutro z Niemkami, a później właśnie w Zurichu i Lucernie, które zwiedzamy z Dunkami i Szwedkami. Przed dworcem pomnik Alfreda Eschera, twórcy kolei szwajcarskiej. Ponieważ potrzebował pieniędzy na budowę pierwszych linii kolejowych co zrobił jako Szwajcar – oczywiście założył bank. Przechodzimy potem częściowo główną ulicą Zurichu Banhofstarsse. Po drodze mijamy jeden z najdroższych w utrzymaniu trawników w mieście. Postanowiono go zachować, pielęgnować by w samym centrum był miejsce odpoczynku, leżakowania itd. A ponieważ działka, która mogła by być wykorzystana pod budowę ma niebotyczną cenę, stąd „najdroższy” trawnik. Uzupełniamy wodę przy imitacji znanej paryskiej fontanny. Spacer kontynuujemy nabrzeżem rzeki Limmit, która bierze początek z jeziora zurichskiego (Zurich
jest położony nad jeziorem o tej samej nazwie), a potem wpływa do Renu. Woda rzeki wręcz krystalicznie
czysta z bogatą roślinnością na widocznym dnie. Mijamy kościół św. Piotra z największą w Europie tarczą
zegarową o średnicy 9 m. Obok innego kościoła kobiet ( Fraumunster) jak jest nazywany ciekawa przypora. Jak w dawnych czasach kobiece suknie na krynolinach były zbyt szerokie i nie mieściły się w tym przęśle kobiety musiały uiścić dodatkową opłatę za wstęp do kościoła. W krużgankach kościoła ciekawe malowidła opowiadające historię tego miejsca. Od połowy IX wieku był tu klasztor dla arystokratycznych panien. Potem zsekularyzowany. Stąd nietypowa nazwa. Prezbiterium zdobią witraże autorstwa Marca Chagalla.
W Zurichu niestety jest cieplej niż w Sankt Moritz i powoli, zmęczeni wleczemy się przez miasto do naszego autobusu, który zawiezie nas do hotelu.















