Parafia św. Jadwigi w Chorzowie

Spodobało się Bogu zbawić ludzi nie inaczej jak tylko we wspólnocie…

Aktualności Blog Farorza Pielgrzymka Austria-Włochy-Szwajcaria 2025

Pielgrzymka do Austrii, Włoch i Szwajcarii – dzień 8

Dzisiaj ostatni etap pielgrzymki – Monachium. Po drodze zatrzymujemy się w Nymphenburg letniej
rezydencji królów bawarskich. Olbrzymi pałac i jeszcze większy ogród, a właściwie ogrody z rzeźbami,
stawami (przy jednym z nich zacumowana była wenecka gondola – można było sobie popłynąć). Mnóstwo rzeźb, równo przyciętych żywopłotów, trawników kolorowych. Stawy, baseny służyły także do kąpieli. Kiedyś kąpano się rzadko, a nawet bardzo rzadko. Uważano, że kąpiel szkodzi zdrowiu. W zimie w ogóle unikano kąpieli. Dlatego śluby brano na wiosnę po pierwszej kąpieli. Także bukiety dla panny młodej wymyślono by stonować nieprzyjemne zapachy. Parasolki kiedyś służyły wyłącznie jako ochrona przed słońcem. Polskie słowo para-sol na to wskazuje. (sole to po włosku słońce).
Dojeżdżamy do samego centrum Monachium. Zatrzymujemy się przy olbrzymiej rezydencji Wittelsbachów – jednej z najstarszych dynastii niemieckich. Rządzili nieprzerwanie 800 lat, w tym Bawarią od 1314 roku. Założycielem miasta był Henryk Lew książę Bawarii. Nadał on jednocześnie benedyktynom prawo organizowania handlu. Miasto powstało przy zamku i klasztorze stąd pełna nazwa opisowa bei den Monchen – przy mnichach. Stąd dzisiejsze niemieckie Munchen. Dogodna lokalizacja przy moście nad rzeką Izerą i na szlaku handlu solą zadecydowały o szybkim rozwoju miasta. Od połowy XIII wieku Monachium stało się siedzibą rodu Wittelsbach. Pierwszym kościołem Monachium był kościół św. Piotra niedaleko Marienplatz (placu Mariackiego z piękną złoconą kolumną Najświętsze Maryi Panny). Kilkakrotnie niszczony, dotknięty pożarami. Ostatnie zniszczenie spowodowane amerykańskimi nalotami dywanowymi na Monachium w czasie II wojny światowej. Obecny wygląd wnętrza absolutnie nie wskazuje na jego dramatyczną przeszłość. Pięknie wymalowany (na sklepieniu potężny fresk z ukrzyżowaniem św. Piotra krzyżem w dół), na filarach figury Apostołów z ich atrybutami. W prezbiterium w centralnym punkcie figura św. Piotra w tiarze. W kościele trwa próba przed jakimś spotkaniem modlitewnym czy nabożeństwem. Znana mi melodia pieśni „Tylko Ty jesteś moim pragnieniem, zawsze chcę uwielbiać chcę” Podchodzę do małej scholii i próbuję nucić wraz z nimi.

Powróćmy do rezydencji Wittelsbachów. Obok jest sala hetmańska związana z nieudanym puczem
Adolfa Hitlera w 1923 roku. Zginęło tam kilku nazistów. Po dojściu do władzy miejsce to było obłożone
nakazem oddania Heil Hitler – hitlerowskiego pozdrowienia. Ci, którzy nie popierali Hitlera obchodzili je
dużym łukiem, by nie być zmuszonym do tego bluźnierczego kultu. Ale byli szpiedzy, którzy denuncjowali.
Ofiary trafiały do obozów koncentracyjnych Dachau i Buchenwald i tam często ginęły. Dziś tę straszną tragedię upamiętnia wstęga lekko pozłoconego bruku obok sali hetmańskiej, miejsce mijania miejsca. W internecie znajduję napis na ruinach zbombardowanego Monachium: „Dachau, Buchenwald – wstydzę się, że jestem Niemcem”.

Jeden z Wittelsbachów na początku XIX wieku był zafascynowany Italią, a zwłaszcza Florencją. Dlatego rozbudował rezydencję na wzór Palazzo Pitti i Rucellai. Charakterystyczne boniowanie kamienia elewacji zewnętrznej. Tuż obok kościół św. Kajetana z klasztorem teatynów. Znów ciekawa historia. Jedna z księżniczek żona Wittelsbacha elektorka Henrietta Adelajda ślubowała, że postawi kościół, jak doczeka się potomka męskiego. Czekała 12 lat. I dotrzymała słowa. Na zarzut teatynów sprowadzonych do obsługi świątyni, że jest zbyt duża i wielka na zakon żebrzący, który ma w nim posługiwać ponoć odpowiedziała: „Zawsze trzeba brać pod uwagę, kto zbudował ten kościół i jakim celu”. Tym szczęśliwym potomkiem był Max Emanuel (1662-1726), który brał udział w odsieczy wiedeńskiej. Obecnie kościołem zarządzają dominikanie. Król Jan III Sobieski wydał córkę za jednego z Wittelsbachów, stąd w kościele na fasadzie są herby Polski i Litwy.


Katedra jest bardzo „uboga” w porównaniu do innych kościołów. Ciekawa legenda związana z
powstaniem kościoła. Architekt i budowniczy wszedł ponoć w kontakt z diabłem, który obiecał mu pomoc, aby kościół wybudować w rekordowo krótkim czasie 20 lat, ale pod warunkiem, że nie będzie miał okien, bo ciemność to domena diabła. Oczywiście jak to z diabłem, coś za coś. Architekt i budowniczy miał zaprzedać duszę. I kościół powstał w ciągu 20 lat, ale z oknami. Diabeł wyrzuca budowniczemu, że nie dotrzymał układu. Ten odpowiada, że okna, które widzi na zewnątrz to tylko iluzja. Jak chce, może się przekonać i wejść do środka. Diabeł nigdy nie przekracza progu świątyni, ale tym razem zrobił wyjątek i wszedł tylko do przedsionka. Miejsce, gdzie stanął upamiętnia stopa z mosiądzu. I z tego punktu nie widać żadnych okien, a to w prezbiterium było zasłonięte przez ogromny gotycki ołtarz. Okna są z tego punktu doskonale zasłonięte przez filary wnętrza. I tak budowniczy wyszedł obronną rękę z dotrzymania układu. A tak na poważnie. Zbudowała nas kolejka do spowiedzi przed konfesjonałem. Rzadki widok w innych rejonach Niemiec.

Monachium jest związane układem partnerskim z Weroną. A jak Werona to oczywiście historia Romea
i Julii (postaci niehistorycznych, wymyślonych przez Szekspira), słynna Casa di Giuletta (Dom Julii) z
balkonem i posąg z odsłoniętą piersią. Ci którzy odwiedzają Weronę robią sobie zdjęcia dotykając odsłoniętej piersi Julii. Monachium zafundowało sobie kopię posągu, by oszczędzić swoim mieszkańcom wojaże do Werony. To dotykanie piersi ma dwojakie znaczenie: albo jest prośbą o pogłębienie miłości między kochankami albo jest zobowiązaniem do wytrwania w wierności celibatowi. Wybrałem to drugie znaczenie pozwalając się sfotografować z posągiem.

Piękny, choć brudny, nie oczyszczony jest nowy ratusz w stylu neogotyckim. Na nim m. in. balkon, gdzie mogą wejść piłkarze Bayernu Monachium po zdobyciu kolejnego trofeum (mistrzostwa kraju, pucharu
kraju czy ligi mistrzów). Gdy piszę te słowa niestety przegrali ćwierćfinał klubowych mistrzostw świata z PSG 0:2 i kolejnego trofeum i świętowania tysięcy kibiców na Marienplatz nie będzie.

W chwili wolnej wchodzimy jeszcze do kościoła Świętego Ducha. Też piękny, barokowy. Akurat jest: katecheza? Spotkanie modlitewne? Katecheza Drogi Neokatechumenalnej? Kolejna konferencja kursu Alfa? W każdym bądź razie dwie kobiety z przodu mówią coś z ogromnym przejęciem. Nie rozumiemy nic prócz słowa Jezus, które pojawia się niemal w każdym zdaniu. Kościół jest wypełniony, prawie wszystkie ławki są zajęte. Niezależnie od natury spotkania było to coś budującego w centrum Monachium. Przedostatnim aktem naszej pielgrzymki jest Eucharystia w kościele Św. Trójcy. Kolejny, barokowy, piękny kościół, choć mniejszy niż poprzednie. Obsługuje nas siostra zakonna. Mszy przewodniczy ks. Piotr. Dobieram pieśni o Trójcy Św., a Eucharystię – w pierwszą sobotę miesiąca – sprawujemy o Matce Bożej.

A już całkiem na końcu delektujemy się golonkiem po bawarsku czy raczej po monachijsku. Mocno
spieczona, pyszna skórka, niewiele tłuszczu. Do tego potężna kluska, chyba jakaś odmiana naszych
gumiklejzów i miseczka kiszonej kapusty z kminkiem i skwarkami. Nad nami wiszą wysuszone wianki z
chmielu, ale większość je nie tylko kontempluje, ale też zamawia piwo do tej golonki. I na tym kończymy nie tylko pielgrzymowanie po Monachium, ale cały niezwykle piękny i bogaty tydzień. Przeżywamy rok
jubileuszowy pod hasłem „Pielgrzymi nadziei”. Próbowaliśmy doświadczyć „nadziei, która zawieść nie może, bo miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5). Bogu niech będą dzięki za dar pielgrzymki, a także tym, którzy nam pomogli w tym pielgrzymowaniu: biuru podróży Verotravel, naszej znakomitej pilotce pani Agnieszce, niezawodnym kierowcom panom Pawłowi i Bogdanowi, wszystkim przewodniczkom na naszej trasie w poszczególnych miejscach. Piękny, dobry bogaty we wrażenia i modlitwę czas! Chwała Panu!