śp. Zofia Kowalów – wspomnienie Sióstr Miłosierdzia

Była bardzo skromną osobą. Zawsze bardzo zadbana, ale w Jej stylu nie było przepychu. Żyła blisko Pana Boga. Swój dzień starała się  rozpoczynać od spotkania z Jezusem – od Mszy Św. To  właśnie  z  Eucharystii  czerpała  siłę  i  moc  do  pełnienia  swoich  codziennych  obowiązków, które  traktowała bardzo  poważnie  i  odpowiedzialnie – często  zapominając  o  sobie  samej.  Modliła się brewiarzem, czyli modlitwą Kościoła, którą modlą się osoby duchowne oraz wielu świeckich. Bardzo ją ucieszyła decyzja ks. Proboszcza o wprowadzeniu Jutrzni do „grafiku” nabożeństw parafialnych w okresie Adwentu i Wielkiego Postu. Modlitwa  była  Jej  oddechem.  Bardzo  wierzyła  w  moc  modlitwy. Gdy  miała  jakieś  kłopoty,  często  prosiła  nas  o  modlitwę – wierząc, że  nie  ma  modlitwy  nie  wysłuchanej.

Gdy wchodziło się do Jej mieszkania widać było, że żyje tam osoba bardzo pobożna. Było w nim mnóstwo obrazów, książek religijnych  oraz  ołtarzyk  przed  którym  się  modliła. Miała  wielkie  nabożeństwo  do  św.  Ojca  Pio  i  błogosławionego  ks.  Jerzego  Popiełuszki.

Była  człowiekiem  bardzo  prawym oraz  realnie  i  trzeźwo  myśląca  w  wielu  sprawach – zawsze  stawała  w  obronie  słusznej  sprawy. W pracy skrupulatna i  zorganizowana . Wszystko  cokolwiek  czyniła,  czyniła  to  z  wielką  odpowiedzialnością  i  pasją. Nie  było  dla  Niej  rzeczy  mniej  ważnych,  lecz  w  oczach  Bożych  wszystko było  dla  Niej  wielkie.  Zawsze  powtarzała,  że  przyszła służyć „Kościołowi i św. Jadwidze”. Dbała o bliźniego, zawsze pomocna dla innych –  szczególnie  dla  ubogich, pośród  których  nie umiała przejść obojętnie – potrafiła uchylić nieba.

Gdy trzeba było walczyć o Bożą sprawę była w stanie to „wydeptać” niemalże do upadłego, byleby skutecznie. Była dobrym dyplomatą życiowym – umiała wyczuć sytuację, kiedy, co i komu powiedzieć. Bardzo wymagająca dla siebie, nie szła na kompromis. Bardzo  budowała  nas  swoją  otwartością, życzliwością, pogodą  ducha  i  miłą  współpracą.

Dała nam wielkie świadectwo głębokiej  wiary. Mimo, że  chorowała długie lata, nigdy nie słyszałyśmy narzekania, lecz  swoją  chorobę  przyjmowała  z wielkim  poddaniem  się  woli  Bożej. Miała dystans do choroby, nie zdominowała ona Jej życia, ale jeszcze bardziej zjednoczyła z cierpiącym Jezusem. Nie chciała przedłużania życia, zbędnych operacji, chciała tylko aby wypełniła się Wola Boża.

Dobro zawsze powraca. Na koniec Pan Bóg Jej pobłogosławił i jak wierzymy – wynagrodził. Ostatnie dni spędziła w swoim mieszkaniu wśród bliskich. Oddala się całkowicie osobom pielęgnującym pozwalając bez szemrania na wszystkie niezbędne zabiegi. Spokojna, szczęśliwa, bo była w domu. Nie narzekała, nie sprawiała problemów przy pielęgnacji, nie poddawała się –  pogodzona z wolą Bożą.  Za wszystko była wdzięczna. Do końca miała trzeźwy umysł, myślała o innych dając wskazówki co, gdzie i jak, bo w końcu byliśmy gośćmi w Jej mieszkaniu. Cały czas od powrotu do domu powtarzała, że jest bardzo szczęśliwa.

W niedzielę miała łaskę, że w Jej obecności, w Jej mieszkaniu były sprawowane dwie Ofiary Mszy Św. Ostatnie chwile spędzone w domu dały Jej siłę do ostatecznej walki, którą jak wierzymy wygrała. W niedzielę niemal od rana była otoczona nieustanną modlitwą – do końca. Obserwując jaśniejącą i uśmiechniętą twarz pani Zosi w momencie odejścia trudno nie uwierzyć obietnicom danym przez Jezusa i Maryję, że to Oni osobiście przychodzą po wierne Im dusze i sami wprowadzają je do Domu Ojca.

Jesteśmy  bardzo  wdzięczne  Bogu  za  to,  że  na  drodze  naszego  życia  postawił  drobną  fizycznie,  ale  jakże  wielką  sercem  i  duchem  –  naszą  Drogą  i  Kochaną  Panią  Zosię. Niech  Bóg  będzie  za  to  uwielbiony.

Wspólnota  Sióstr  Miłosierdzia